Pozwolenie autorki
na umieszczenie tekstu.
Autor: Kamelia Grater
Podniebne zwierciadło
Spoglądając na niebo, dostrzegłam nietypową scenerię. Pochmurny błękit ukazywał ulice starego miasta. Ciasne dróżki pozwalały na przejazd karety z końmi. A przydrożne budynki ociekały szarością dnia. Między ulicami wyłożonymi kamykami a budowlami stały latarnie przypominające lampiony. Nie oświetlały ulic, nie wtrącały się światłu dziennemu. Cienie ludzi przechodziły przez drogi i chodniki. Jeden z nich usiadł pod bujną koroną drzewa, drugi udał się na spacer ze swoim pupilem, a trzeci ze swoimi dziećmi – na polanę. Każdy coś wykonywał, wszyscy wydawali się szczęśliwi, jakby robili to, co najbardziej ich interesuje.
Idylla nie trwała zbyt długo. Coraz częściej przebijało się słońce. Jego promienie, niczym ogień, ogarniały coraz większy obszar, niosąc przy tym spustoszenia. Wojny przez długi czas powodowały znaczne straty w ludziach. W końcu, po wielu bojach, pozostała chmurka pełna pokoju. Ludzie żyli zgodnie ze sobą i dbali, by już nigdy nie spotkał ich podobny los. Wszystkie twarze, mijając się, z radością wymieniały uśmiechy. Jedne osoby pomagały innym, drugie robiły to, co lubiły i znajdowały czas dla sąsiadów. Dzieciom, których rodzice poświęcali się na rzecz ludzkości, społeczność zapewniała należytą opiekę. Nikogo nie dziwił taniec na wietrze ani grupka cieni ćwicząca własną pamięć.
Ten podniebny obłoczek stawał się coraz cięższy, a wszystko za sprawą ciężaru. Co chwila rodziło się kolejne dziecko, a medycyna poczyniła już takie postępy, że człowiek żył jeszcze raz tyle, co kiedyś. Oczywiście przedłużyło się też dzieciństwo, więc same dzieci zwiększyły liczbę swoich dzieł. Więcej wznoszono oryginalnych budowli, zbudowano mnóstwo ulic i mostów. Mniejsza część ludzi tych, którzy podjęli się zarządzania miastem, rozpoczęła tworzenie miasteczka podziemnego. Przedsięwzięcie to było opłacone przez tych, którzy znacznie odcięli się od ogółu i żyli ich kosztem.
W przeświadczeniu sponsorów reszta nie powinna się dziwić, w końcu byli tymi, którzy pracowali na taki obrót sprawy. Tak też pozostawali w przekonaniu o sprawiedliwości biegu zdarzeń, które sami narzucali. To przez takie zachowanie znowu pojawiły się klasy. Pamięć o przeszłości stopniowo zacierała się w ludzkich umysłach. Niektórzy zaczynali raz po raz wymagać od innych więcej, dając w zamian mniej. Szkoły zaczęły nauczać zbyt wiele materiału, przez co zapanował chaos i przeciętny, dorosły absolwent nie potrafił się odnaleźć w życiu. Trudności zwyczajnego dnia zaczęły przerastać ludzi, którzy jednak łudzili się, że skoro mądre głowy tak chciały, to musi to mieć jakiś inny, ważny cel.
Ciemna chmurka rozpoczęła usuwanie z siebie nadmiaru. Poczułam na sobie łzy nieba. Ujrzałam zapłakane, niewyraźnie wyglądające cienie. Ludzie zaczęli harować, głodować i chorować. Nie było ich stać na solidny posiłek czy skuteczny lek. Tracili siły i zmysły. Wyzysk rujnował średnią i niską klasę. Śmierć pokonała zwykłych obywateli chmurki. Zostali bogaci i tylko nieco mniej zamożni. Drudzy usługiwali pierwszym. Po dłuższym okresie dało się zauważyć, że nieco zwiększyła się ich liczba. Niestety, byli oni zamknięci w sobie i zadufani. Wciąż żyli w zamkniętych osiedlach, w domach daleko od siebie występujących. Niemniej dało się zauważyć małą tęsknotę u wielu z nich. Pragnęli spotykać się z innymi i wymieniać się poglądami. Przez lata cierpieli, bo nikt nie odważył się zrobić pierwszego kroku.
Słońce przebijało się przez kilka miejsc w chmurce. Jedność zaczęła się dzielić. Już nie było jednej chmurki. Cienie schroniły się w podziemiach, nieliczne, te najbiedniejsze wśród bogatych, zostały wypalone przez ogień. Po pewnym czasie, po dwóch pokoleniach, chciano wyjść z podziemi, jednak gdy poniektórzy z nich, zachłanni większych miejsc, postanowili wspiąć się wyżej, zostali wypaleni przez promienie słońca. Nigdy nie powrócili do schronu. Podejrzliwi, żyjący w podziemiach chmurki, byli pewni, że odważni, zresztą ich niedawni służący w tej kryjówce, już tam zajmują miejsca, które według nich, należą się wyłącznie im. Po kilku naradach, podjęto decyzję o ekskursji. Wyprawa ta miała na celu nie tylko ocenę, jak teraz wygląda ich świat, ale przejęcie nad nim władzy. Na ich nieszczęście, chciwość i pycha całkowicie zgładziła cienie z powierzchni chmury. W azylu nie pozostała ani jedna istota ludzka. To, co zostawili po sobie to sprzęt i przybory codziennego użytku.
Usłyszałam znaną mi melodyjkę. To był telefon. Odebrałam i usłyszałam kilka wulgaryzmów. Znowu ktoś pomylił nr telefonu i zamiast zadzwonić na infolinię, dodzwonił się do mnie. Mile odpowiedziałam, żeby tak się nie trudził, gdyż adresat tych wyrażeń ordynarnych zapewne się nimi w takim stopniu nie przejmie, jak ten, który wyraża nimi swoje emocje. Potem jeszcze uświadomiłam, że dostępny jest pod innym numerem, natomiast ten, pod który się właśnie dodzwonił, należy do osoby prywatnej. Nieco speszony szybko zakończył rozmowę bez zbędnych, przynajmniej według niego, słów. Przez chwilę zastanawiałam się, czy czasem nasz świat nie zmierza w podobnym kierunku, co cienie w obłoku. Nie chcąc dalej mieć głowy w chmurach, postanowiłam na krótko spojrzeć się jeszcze raz w niebo, by zobaczyć, co ono przedstawia, a potem zejść na ziemię i wybrać się po zakupy.
Czyżby naprawdę ostatni byli pierwszymi? Pod niebiosami wisiała jeszcze jedna chmurka, która właśnie łączyła się z tym, co pozostało po poprzedniczce. Na tej nowej, wspólnej chmurce, bytowały skromne i spokojne cienie. Jedne szyły sobie ubrania, drugie lubiły przyrządzać posiłki, trzecie wychowywały dzieci, a czwarte przyjaźniły się z cieniami zwierząt i roślin. Wszystkie żywiły się światłem dziennym. To jakby bardziej rozwinięta forma życia od poprzedników. Co prawda niektóre rośliny i zwierzęta jeszcze były wykorzystywane w celach kulinarnych, jednakowoż działo się to w każdej rodzinie tylko raz w miesiącu. Wszyscy sobie pomagali, nikt nie myślał, by żyć lepiej od sąsiada. Nikomu też nie przyszło do głowy poszukiwać zaginionego osprzętu, który leżał gdzieś na dnie już nowej chmurki. Żyło się szczęściem. Wygodę odrzucono, gdyż tylko komplikowała, a nie ułatwiała funkcjonowanie człowieczeństwa.
Nieboskłon ukazał obraz wspaniałej koegzystencji ludzi, fauny i flory. Wszyscy potrafili przekazać sobie podstawowe informacje językiem ciała. Fascynujące, bynajmniej nie nudne. Byle tylko nie skończyło się jak zawsze. Wiemy przecież dobrze o tym, że historia lubi się powtarzać. Przeczytajmy więc ją od początku i zamiast tkwić w błędnym kole, zmieńmy koleje wydarzeń. Rozejrzyjmy się, a może wśród nas znajdziemy receptę na zmianę samych siebie. Podobno zmieniając świat na lepsze, powinniśmy rozpocząć od własnego „ego”.