Wchodzenie do pojazdu komunikacji miejskiej jest jak wkroczenie do bram piekielnych. W domu mogę przewidzieć kogo spotkam w przedpokoju czy kuchni. Tu jednak panuje nastrój grozy. Nigdy nie wiem, czy będzie kilku pasażerów, czy może pełno ludzi stłoczonych ze sobą i szukających świeżego powietrza. Rzadko się zdarza, bym znał innego podróżującego ze mną, acz od czasu do czasu ma to miejsce. Słychać jednak zgiełk tych, którzy nie są sobie obcy. Inni pospiesznie wysiadają i wsiadają na przystankach, zapominając o domowym wspaniałym zaciszu.
Kiedy rodzice odwożą mnie do szkoły, podróż ta jest o wiele mniej przerażającym przeżyciem. Z okna auta dostrzegam tych, którzy spacerują i tych, którzy jeżdżą rowerami, a nawet motorami. Bywa jednak, iż długo stoimy w korku, tworząc sznur samochodów. Czas spędzony w aucie jest jakby pomostem między spokojnym domem a hałaśliwą szkołą. Moment ten przyzwyczaja mnie do tego, co nieuniknione, czyli do lekcji i przerw. Taka droga do szkoły stałaby się już nudna po tygodniu, gdyby nie urozmaicanie jej przypominaniem materiału szkolnego. To właśnie książka czy zeszyt, a nawet komputer sprawia, że wyzwalam się spod ciągłego, pozbawionego sensu, monotonnego rytuału dnia.
Dotarcie na miejsce zależne jest od tego, czy potrafię przestawić się z otoczenia pełnego troski i zrozumienia na to, które tylko wymaga i rywalizuje. Z drugiej strony – świadom, iż inaczej nie przygotuję się do życia zawodowego – nie mam wyjścia i godzę się na spędzanie dzień w dzień po kilka godzin w świecie ułudy, a zarazem nauki.
W swoim świecie fantazji ukazywały mi się sceny rzucenia nauki. Jednak wiem, że nie mogę się do tego posunąć, gdyż tylko w ten sposób w obecnym porządku świata mogę zapracować sobie na lepsze jutro, czyli na własne miejsce w szczurzej gonitwie. Praca na ogół to wymiana naszych poczynań na pieniądze, a moje czyny dopiero budują skarbonkę, inaczej mówiąc, czynię starania stworzenia sobie możliwości zbierania środków do przetrwania. Rzeczywistość szkolna jest jednak daleka od ideału. Niektóre zajęcia bywają nudne, bo brak w nich praktyki. Poza tym pojawia się przemoc wśród rówieśników i często wygrywa ten, za którym stoi więcej kolegów. Nierzadko jest za nim tyle świadków właśnie z powodu ich strachu przed tym, iż sami będą przez niego gnębieni i ośmieszani. Zeznają oni w szkole na korzyść sprawcy, ponieważ to nie konsekwencji szkolnych, ale właśnie jego (oprawcę) obawiają się najbardziej. Nieudolność pedagogiczna to przykład nieumiejętnego zrozumienia otoczenia przez dorosłych. Słowa, zapewnienia wypowiadane przez nauczycieli są wspaniałe, ale znacznie odbiegają od podejmowanych przez nich praktycznych kroków. Taką nieporadność pracowników szkolnych odczuł mój znajomy z podwórka, który odetchnął dopiero po zmianie szkoły. Wcześniej robiono z niego prowokatora, choć to on był ofiarą. Różnica pomiędzy nim a tym drugim była taka, iż tamten nie dał się łapać w różnych sytuacjach i znajdował sobie naśladowców, nawet zjednywał sobie pół klasy, a ten był cichym, nieśmiałym, który walczył czy to słownie, czy fizycznie tylko wtedy, gdy musiał się bronić.
Szkoła więc to taka mała dżungla. Kto bardziej bystry, ten wygrywa. Kto daje się przyuważyć, choćby był gnębiony, ten przegrywa na całej linii. A jeśli powiedziałby prawdę o relacjach, wychowawca i tak, jeśliby uwierzył na słowo, nie zmieniłby sytuacji. Do tego dochodzą kary rówieśników za skarżenie i to pomimo bicia na alarm, iż należy z takimi sprawami zwracać się do dorosłych. Niemniej, jeśli zdradzi męczących go koleżków, czekają go rozmowy, kary oraz kolejne drwiny agresorów i pozostałych znajomych. Świat ludzi dojrzałych, którzy uczą nas jak postępować, nie jest doskonały. Ukazują nam ułudny, choć piękny świat, w którym rozmową i wynikiem działań można przenosić góry, ale w istocie jest inaczej. Skąd to wiem? Właśnie dzięki nim samym. Nie dostrzegają przywar tego, co tworzą, a jeśli nawet je widzą, to nie próbują tego zmienić. Nam jednak nakazują być elastycznymi i otwartymi na innych. Przypomina się „Mały książę” – książka, w której mały bohater udowadnia, iż dorośli zachowują się jak dzieci, a dzieci jak dojrzałe istoty ludzkie. Nic dziwnego, że tak wielu uczniów niechętnie przekracza próg szkoły.
Natłok teoretycznej wiedzy, jaką serwują nam dojrzalsze osobniki naszego gatunku, przygniata gros nas i zaspokaja pychę dorosłych, także wielu rodziców, gdyż im zależy na wyedukowaniu nas. Czy jednak dzisiejszy system wzbudza naszą miłość do zdobywania wiedzy? Czy kogoś to z nich interesuje? Śmiem twierdzić, iż niewielu z nas uczy się, bo umiłowaliśmy sobie mądrość. Lwia część myśli o tym, by w przyszłości było nas stać na kolejny gadżet, dom i zabawę. A przecież bez pracy nie ma wynagrodzenia, a bez szkoły dobrze płatnej pracy.
Zmęczony godzinami spędzonymi w szkole wracam pojazdem komunikacji miejskiej albo z rodzicami. Po drodze są awarie, wypadki drogowe lub długo trwające remonty dróg. To wszystko przedłuża moją drogę do budynku, za którym zdążyłem się już stęsknić. Cóż, wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. To w nim tak naprawdę się uczę, spędzam też wolne chwile na rozrywce z moją paczką kumpli czy rodzicami, a w jego pobliżu jeżdżę rowerem i na rolkach czy gram w koszykówkę. Wiem, kiedy ktoś przyjdzie w gości, a jeśli nawet zawita do nas niespodziewanie, to jest to miłe zaskoczenie. Tu wszyscy potrafią wysłuchać drugiej osoby i, choć są zgrzyty, znajdujemy wspólne stanowisko. Chciałbym tylu miłych chwil przeżywać w budynku oświaty. Z pewnością przyjemna, ale nieudawana atmosfera wraz ze wcieleniem praktyki do zajęć byłaby wspaniałym rozwiązaniem na bolączki znudzonych uczniów, nawet tych agresywnych. Na razie jednak tkwi to w sferze marzeń i jedyne co pozostaje, to coroczna radość z wakacji.