„Obaj czytaliśmy Biblię dnie i noce całe,
Coś ty jako czarne, ja odczytałem białe.”
William Blake
Najrozmaitsze przekonania innych na temat Biblii obudziły we mnie zapał poznawczy. Uznałam, że dla samej siebie powinnam starać się ją poznać. Dowiedziałam się, że odnośnie kwestii doktrynalnej jest ona skomplikowana, albowiem istnieje wiele przeróżnych grup religijnych, które traktują ją tak, jakby należała tylko do nich. Poza tym jest równie zawikłana z punktu widzenia promowanego postępowania.
W celu rozważenia problematyki należy nasamprzód wyjaśnić, czym są przypowieści. Te oczywiście to nic innego jak historyjki przytaczane przez Jezusa. Z wyjątkiem fabuły, która implikuje przesłanie, mamy też do czynienia z sensem znacznie głębszym. Wszystkie te opowieści zawierają ponadczasowe przesłania. Czy jednak faktycznie dotyczą życia człowieczego lub wartości rządzących ludzkością? Jeśli tak, Biblia to uniwersalność. Każda gawęda Chrystusa zdaje się wyraźnie przekazywać jakieś wartości, gdyż ograniczają one do minimum opisy rzeczywistości, a akcja, chociaż może być rozbudowana, jest szablonowa. Fakty te świadczą o ich większej roli, wysoce istotniejszej od tych funkcji pełnionych przez zwykłe opowiadania.
Przypowieść o „Synu marnotrawnym” za sprawą ukazania mężczyzny i jego dwóch potomków męskich pokazuje nam, czym w gruncie rzeczy jest wybaczenie. Młodszy syn opuszczając ojcowski dom, zabrał ze sobą swoją część majątku. Roztrwonił pieniądze i zaczął żyć jak nędzarz. Wówczas wrócił do domu rodzinnego, gdzie ojciec przywitał go wielką ucztą. Pierworodny, brat nieodpowiedzialnego wędrownika, poczuł doń nieprzezwyciężoną wrogość, gorzkie rozczarowanie jego osobą i zazdrość o niego. Rodzic wytłumaczył mu jednak, że choć jego młodsza latorośl błądziła, to w rezultacie wybrała właściwą drogę. Poza sensem wynikającym z fabuły dostrzegamy coś więcej. Najpierw zauważamy, że ktoś grzeszył, ale skoro się nawrócił, należy go dobrze potraktować. Dopiero po chwili spostrzegamy zawartą w historii istotę pojednania. Czy należy tak się zachowywać w naszym, dzisiejszym świecie? Powinniśmy podać rękę wszystkim, którzy kiedyś błądzili, ale teraz się nawrócili? I czy tak łatwo jest przebaczyć tym, którzy niegdyś szczycili się tym, że nas ranią? Pomyślmy teraz, ile razy my kogoś zraniliśmy. Nie? A może tylko nam się tak wydaje? Skoro krzywdę poznaje się po tym, jak ją znoszono, a nie po tym, jak wydaje się sprawcy, to trzeba przyznać, iż możemy być całkowicie nieświadomi wielu swoich czynów. Jako że pewnie już tego nie robimy, to czy nie zasługujemy na wybaczenie? Pojednanie zmienia nie tylko nasze życie, ale także zranionego, albowiem jego wnętrze nie jest już męczone kwestiami związanymi z zemstą czy nienawiścią.
Drugim opowiadaniem dającym przykład odpowiedniego stosunku do innych jest „O miłosiernym Samarytaninie”. Przedstawia ono mieszkańca Samarii litującego się szczerze nad rannym człowiekiem. Tylko on wyciągnął doń pomocną rękę. Opłacał jego pobyt w gospodzie i otoczył opieką. Nikogo wcześniej ani duchownych, ani przechodzących nie frapował poszkodowanego los. Wątek ten ukazuje nam, jak rzadko zdarza się ktoś dobry. Dodatkowo jednak, odkrywamy ogół zagadnień związanych z miłosierdziem i empatią. A przecież to nieodzowne części naszego życia. Czy jednak na pewno? Ile osób przechodzi obojętnie wobec krzywdy innych? Gdy widzimy chorego na ulicy, interesujemy się nim? Czyż próbujemy nie widzieć biedy? Nawet sami zarządzający miastami próbują wyplenić potrzebujących, gdyż „psują” im wygląd miejscowości pełnych drapaczy chmur, nowoczesnych oświetleń i zanieczyszczeń przemysłowych. Biedacy zepsuliby, wedle nich, wizerunek bogatej metropolii. Przez takie decyzje czasami mam wrażenie, że niektórzy ludzie nigdy nie nauczą się należytego postępowania.
Jedną z ksiąg jest ta mówiąca o Hiobie stanowiąca zagadnienie dociekań celu życia, zła i dobra, szczęścia i cierpienia. Z początku nie zgadzaliśmy się na to, co spotykało postać. W końcu cierpiała niewinnie. Problem między przeświadczeniem o swojej niewinności a świadomością, że doświadcza się bólu za sprawą Najwyższego, zaznaje wielu ludzi współczesnego świata. Dola Hioba zwraca naszą uwagę na uchwycenie zła, przyjęcie cierpienia z uległością, kto bowiem wytrwa w takich warunkach, otrzyma nagrodę. Dzięki tej historii łatwiej jest nam pogodzić się, a nawet docenić przeciwności, które nas napotykają, choćby choroby, z których ciężko jest się wyleczyć. Wszystko, co nas spotyka, ma na celu ukształtowanie naszego jestestwa. Po co byłoby żyć, gdybyśmy umierali bez bogatych, wielorakich eksperiencji? Z jakim wtedy dorobkiem wstąpilibyśmy w drugie życie?
Przypatrując się „Księdze Koheleta” zauważamy, że treścią jej jest analiza roli egzystencji człowieka. Autor jednak nie zna odpowiedzi, w jaki sposób można osiągnąć szczęśliwy stan ducha. Kohelet przyznaje jednak, że ani to pieniądze, ani słowa, ani różnego rodzaju rozkosze, ani też wiedza nie daje nam szczęścia. Okazuje się również, że „wszystko jest marnością”. Dodatkowo należy cieszyć się każdą miłą chwilą, gdyż może i są one ulotne, ale darowane nam przez Pana Stworzenia. Czyż dzisiaj też nie szukamy szczęścia i nie potrafimy cieszyć się tym, co jest? Nie żyjemy chwilą, tylko oczekujemy na coś, co nigdy nie nadejdzie. Myślimy, że pieniądze, sława to zmieni. Nic bardziej mylnego. Niestety, często sami musimy się o tym przekonać, bo nie wierzymy do końca w wydźwięk tej opowieści.
Chrześcijańscy biznesmeni często wykorzystują jedną z przypowieści biblijnych do tłumaczenia swoich poczynań. W Ewangelii wg św. Mateusza [Mt 25, 14-30] znajdziemy przypowieść mówiącą o talentach, w której to Bóg wynagradza pracowitych, natomiast ukazuje swoje niezadowolenie z lenistwa ostatniego. Zgodzę się, że znaczenie tej historyjki odnosi się do korzystania z Bożych łask. Jednakże w odniesieniu do świata materialnego mogłaby prawić o kapitale, inwestycji, przedsiębiorczości i właściwym użytkowaniu bogactwa oraz środków gospodarczych. Wedle przedsiębiorców opowieść ta stanowi oczywiste obalenie poglądów lwiej części ludzi znajdujących przeciwność między prosperowaniem w interesach a sumiennym życiem katolika. Ja jednak uważam, że jest inaczej. Oszczędności, które trzymamy w bankach, powodują biedę wśród innych krajów np. w Azji. Ich rządzący bogacą się na ropie, a mimo to oni – zwykli obywatele biednieją, a nawet już rodzą się z długami. Bank światowy, który tak naprawdę należy do Stanów Zjednoczonych, nie jest wypłacalny. Gdyby dzisiaj jakiś kraj zażądał wypłaty nie w dolarach, ale w złocie, bank ten nie byłby w stanie tego zrobić. Na razie dolar jest potrzebny światu, gdyż to w nim zakupuje się ropę naftową. Gdy jednak Saddam Hussein chciał sprzedawać ją w innej walucie, pod przykrywką terroryzmu wszczęto wojnę. Nie przeczę, że przypowieść ta zawiera lekcję na temat odpowiedniego używania zdolności otrzymanych przez Stworzyciela, acz uważam, że nie miał na myśli dóbr materialnych, gromadzenia majątku kosztem innych. A teraz to się dzieje. Coraz więcej posiadają nieliczni, a coraz mniej zwykli pracownicy, których wkład (nie finansowy) i częstokroć same umiejętności są o wiele większe. Sytuacja ta przypomina odradzanie się czasów ludzi zniewolonych, nad którymi panowali ich bogaci właściciele. W tamtych czasach talenty marnowały się jeszcze częściej, niż to miało miejsce w ostatnim wieku.
Czy jesteśmy chrześcijanami, czy ateistami musimy przyznać, że Pismo Święte to książka nad książkami, księga ludzkiego losu i mądrości. Okazuje się bowiem, że czym innym jest sądzić, że Biblia przekazuje nam prawdy, nawet te wieczne, a czym innym wierzyć, że wszystko w niej jest prawdą. Tak więc, po zapoznaniu się bliżej, choć jeszcze nie tak, jak tego chcę, uważam, że jest to ciekawa lektura starożytnych i wnosząca wiele w naszą osobowość. Zgodnie z moimi przekonaniami, które niejako są ukształtowane przez książki nią „nasiąknięte”, wpływa ona pożądanie na nasze zachowanie. Wzbogaca nasze wnętrze i wiedzę, którą zdołaliśmy zaczerpnąć w dotychczasowym życiu. Biblia jest źródłem wartości dla współczesnego człowieka i dzięki swojej ponadczasowości będzie nią nawet dla przyszłych pokoleń. Posiada w sobie wiele mądrości życiowej, której tak nam brakuje i ostatnio wydaje się, że znowu coraz to bardziej. Najprawdopodobniej ma to związek z postępem i udawaniem, że nauka wyklucza Króla Niebios. Skoro jednak mnie, niezależnie czy jestem ateistką, czy wierzę, pozwala ona dokonywać odpowiednich wyborów i czerpać przykłady ze stałych punktów odniesienia, to może nie jestem w tym odosobniona?