Nie da się ukryć, że ta tragiczna mickiewiczowska kreacja znacznie wpłynęła na myślenie ludzkie w XIX wieku. Nie liczyła się ona ani z prawami ludzkimi, ani z boskimi. Niektórych czarowała, a niektórym dowodziła o człowieczym popłochu.
W „Konradzie Wallenrodzie” mamy do czynienia z kontrastami. Czyn został przeciwstawiony bezwładem, moc – bezradnością, a walka – uniżonością. Do tego należy zaznaczyć, iż unicestwienie w sobie etyki odbywa się z wielkiej miłości do ojczyzny. Jak to można na jednej szali kłaść Boga i etos, a na drugiej – wolność narodu? Czy w takiej misji nie skrywa się zło kaleczące jestestwo persony? Czyż nie kryje się ono w tej wallenrodycznej pułapce? Nie przypomina chociażby konia trojańskiego?
Z drugiej strony czy taki ochoczo wojujący z losem, niezmiernie pokładający nadzieję w swojej osobie, ruszający do przodu dla swojego kraju poprzez utracenie wszelkich moralnych przejawów, wręcz człowieczeństwa i ugruntowywaniu misji wyłącznie o swoją osobę, nie jest godzien zarówno podziwu, jak i reprymendy? Pochwał za odwagę i aktywność, jak i ostrej krytyki za wyzbycie się reguł moralnych i dążenia do celu po trupach?
Rzeczywiście, Wallenrod poprzez swoje poświęcenie dążył do miana zbrodniarza. Nic tedy dziwnego, że chociaż Kordian Słowackiego, wyuczony zgodnie z prawidłami, musiał zwątpić w tą całą swoją „słuszną” misję pod naporem gwałtownie wybudzonych w nim ludzkich wartości, które dały o sobie znać za sprawą daimoniona. On jednak, odmiennie do mickiewiczowskiej postaci, zarażony był winkelriedyzmem.
Wpływ wallenrodyzmu na świadomość człowieczą był dość długi. Świadczy o tym także I Wojna Światowa. Do tego wypłynął swoim oddziaływaniem daleko za polskie granice. W 1889 roku w utworze pt. „W zaraniu” Bułgarię stanowili obywatele przejawiający cechy Wallenroda. Równie jak on zdeterminowani, a przygotowane na walkę były nawet kobiety.
To właśnie wallenrodyzm zwalczała Rosja, a do tej tematyki przylgnęła rzesza polskich skrybów. Jednym z nich był Kornel Makuszyński, który właśnie za „Pieśń o Ojczyźnie” został w 1926 wynagrodzony Nagrodą Państwową.
Na szczęście ta cała mania wallenrodyzmu zawsze kończy się radośnie. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest to zjawisko niezwykle skomplikowane, posiadające w sobie bezkresną siłę działania na ludzi wtedy, kiedy jest taka potrzeba. I tylko możemy się domyślać czy Mickiewiczowi chodziło o to, że „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”, czy może o przekucie w czyn zmienionego stwierdzenia: „zło złem zwyciężaj”. Nie chce mi się bowiem wierzyć, że temu wieszczowi chodziło o degrengoladę. Po cóż mu byłoby szerzyć dekadencję. W czymże by mu gloryfikacja degeneracji pomogła? Wszak, tworząc takiego Konrada, wykonał coś nieszablonowego, lepszego od demagogii. Tym bardziej że, mimo wszystko, nie można na jego bohaterze przeprowadzić deheroizacji i brać go za głosiciela makiawelizmu.
Najpiękniejsze jednak – z tym mickiewiczowskim „Konradem Wallenroda” – jest to, że nie wszystko i nie wszyscy o nim wiemy. W końcu w powieści Andrzeja Brauna, powstałej w czasach wojennych, czytamy: „Nie wszyscy znacie go, kochani”. I jest w tym racja. Czy w istocie poznaliśmy tego bohatera, czy może tylko nam się tak wydaje?