Menu Zamknij

Obecna sytuacja europejska przejawem niespełnionych oczekiwań

 

 

   Od pewnego czasu panuje nieciekawa sytuacja we wschodniej części naszego kontynentu. Zastanawiałam się, co może być powodem, wręcz podłożem niewłaściwego zachowania ludzi u władzy, które przyczyniają się do pasywności lub napaści na swoich bądź obywateli innych krain. Cui bono?

 

   Czym kierują się rządzący w podejmowaniu działań? Z pewnością chcą jak najlepiej wypaść przed wyborcami, swoimi rodakami. Aby tak się stało, ludzie muszą być szczęśliwi. Co jednak dzieje się, gdy tak nie jest? Wiadomo, że każdy ma pragnienia, do czegoś dąży, chce coś osiągnąć w swoim krótkim żywocie. Przecież podług adleryzmu dążenie do sukcesu pobudza człowieka do aktywności. Zrealizowane marzenia wzbudzają w człowieku zadowolenie, nieziszczone zaś – frustrację, rozczarowanie. Te drugie prowadzą do gniewu i agresji, a gniewne społeczeństwo winą obarczy – co zrozumiałe – przede wszystkim rządzących.

 

 

   Każdy kraj, nawet jeśli jest potęgą, w którym rozwarstwienie społeczności jest tak duże, że klasa średnia jest znikoma, boryka się z niemałymi problemami. Protesty należy, bezspornie na miarę możliwości, tłumić i im przeciwdziałać, gdyż są dobrymi momentami na rozprzestrzenianie się wśród ludności krytyki wobec rządu i poznanie faktycznego stanu rzeczy. Władza chce, aby ludzie myśleli, że jest im może nie wspaniale (zawsze może być lepiej i tutaj pozostawia się dla siebie pole do manewru na przyszłość – jeśli dacie nam szansę, osiągniemy więcej), ale na pewno też nie źle. Chcąc utrzymać się u władzy, wysoko postawieni prowadzą propagandę, w tym również poza państwem. Różni się ona nieco od tej w kraju, acz ma ona ten sam cel – mydlić oczy. Jednocześnie pilnuje się wypowiedzi, które przychodzą ab extra, co jest pewną formą cenzury. Ab hinc tworzy się państwo wyłącznie na swoją miarę, oderwaną od tego, co jest poza nim. Zgoła zmanipulowana ludność zaczyna odstawać od reszty świata, z czego inne narodowości raczą sobie nie zdawać sprawy. Zresztą i one są manipulowane, ale zupełnie inaczej, mniej inwazyjnie i to poprzez wspieranie kapitalizmu. Zwiększenie się grupy biedniejszej na rzecz mniejszej, acz bogatej przyczynia się do cierpienia tej pierwszej i chęci zmian, gdyż bez nich skazana jest na eksprobację ze społeczności. Jeśli jednak te faktyczne zmiany nie mają nadejść, a zamiarem jest wyłącznie władza, wtenczas trzeba stosować iluzję wprowadzania innowacji i niezbędne staje się stworzenie takiej sytuacji, w której to najsampierw należy zająć się czymś innym. A co, wg zwykłego poczciwego człowieka, może być ważniejsze od ambarasu ludzi? Oczywiście, że nic innego jak nadzwyczajne przeciwności.

 

   Populacji swojego kraju przedstawia się ojczyznę jako coraz to wspanialsze miejsce i porównując je do innych, wymienia się stosunkowo więcej jej walorów. Rzecz jasna im bardziej widzi to inne państwo i o tym głośno mówi, tym więcej jego wad powinno się w tym zestawie podawać. Bywa też, że podług rządu nie warto porównywać „cudownego” ich kraju (tego z małą liczbą wad) do takiego z „rzeką przywar”. W ukazywaniu swojej ojczyzny jako krainy mlekiem i miodem płynącej pomaga organizowanie igrzysk czy innych, niekoniecznie sportowych (choćby muzycznych czy kulturalnych), widowisk. Zwłaszcza wybiera się takie, które są na skalę europejską czy światową.

 

   Kłamstwa powtarzane latami, dekadami stają się dla tłumu prawdą. Nawet uczeni są zwolennikiem władz, gdyż niektórzy zachłysnęli się propagandą, inni zaś nie chcą zrezygnować z wygodnego życia. Informacje ab intra tylko pomagają w podtrzymaniu wyrobionych już przekonań i przekonują młodych, że dzisiaj nestorzy (zwykle biedni) mają słuszność w tęsknocie za wielkim imperium. W końcu wtenczas żyło się im nieco lepiej. Indoktrynacja sięga daleko za krainę. Taki jej zasięg przyczynia się do przekonywania ludzi na globie, iż to potężny i uwieńczony powodzeniem naród w odróżnieniu od słabej, zgnębionej gawiedzi reszty kuli ziemskiej. Ab initio inni muszą wiedzieć, że nieopłacalny jest jakikolwiek konflikt z taką potęgą, a opłacalne pozostaje wiązanie się z nią ekonomicznie. Ab origine sąsiednie, słabsze kraje muszą się obawiać, gdyż ab ovo inne spore gospodarcze kraje swoją biernością (deliberowaniem w nieskończoność) czy nawet działalnością przyzwalają na takie ruchy i ich następstwa. Takim oto sposobem proszą się, iżby ich ufność (naiwność) została ugodzona w samo serce. Tylko że nie będą wiedzieli ani dnia, ani godziny…, a potem nastąpi niepomierne zdumienie.

 

   Zapewne nikt nie jest abderytą i wszyscy się domyślają, iż podobna sytuacja najprawdopodobniej stała się podłożem wojny na wschodzie Ukrainy. Tym wielkim „czarownym” mocarstwem ma być Rosja, a zdemoralizowaną i zatroskaną częścią świata – UE, do której dążył gros jego zachodnich sąsiadów. W tym sporze największy zawód odczuwają zwykli Ukraińcy. Źródłem ich odczuć także są niespełnione potrzeby oraz kunktatorstwo Zachodu w podejmowaniu działań kongruentnych do rosyjskiej agresji. Pominę fakt, iż wielu z nich czuje się zrozumianymi jedynie przez jeden czy dwa kraje. Wydaje się, że to moment, kiedy odbywa się między polskim a ukraińskim narodem pewna absolucja. Nic tak nie łączy ludzi, jak pomoc w biedzie. A Polska od początku podaje Ukrainie pomocną rękę, choć osamotniona w Europie nie może zbyt wiele. Nawet jeśli w jej ślady idzie kilka państw, to jest zbyt mało, iżby faktycznie pomóc. Niestety, większość Unii Europejskiej, czyli wiele członkowskich państw, nie jest w stanie wyobrazić sobie kolejnej wojny, która de facto właśnie ma miejsce. Nie chcą zrezygnować z ekonomicznych przychodów z Rosji, a symultanicznie bezwładem się do niej zbliżają, ponieważ wielki kraj, który nie zamierza zmienić kontrastu panującego wśród swojego ludu, będzie zmuszony zagarniać następne ziemie, by w ten sposób wytłumaczyć większą u siebie warstwę biedy.

 

   Istnieje jeszcze pewna absolutyzacja w kwestii Rosji i wschodnich ziem Europy. Wygląda to tak, jakby Zachód wciąż tkwił w przekonaniu, iż temu „cudnemu” państwu należą się te tereny. Poprawność polityczna nie pozwala na mówienie o tym wprost, jednakowoż w wypowiedziach poniektórych wysławiających się ma to miejsce. Istnieje też rzesza ludzi, których temat ten nie absorbuje i nie zmusza do wymuszenia zmian na lepsze. Jak widać ludowładztwo również nie jest wolne od wad. Ludzie wolą abstrahować, niż ponosić straty. To krótkowzroczność, albowiem abstrahowanie wcześniej czy później kończy się poniesieniem większych kosztów. Absurdalizacja czy lekceważenie było już grzechem II wojny światowej. Zagrożenie dla danego kraju wydawało się czymś absurdalnym do momentu, kiedy nie zbliżyło się wystarczająco do jego granic, kiedy nie dotyczyło jego obywateli. Dzisiaj wiemy, że w zestrzelonym samolocie nad wschodnią Ukrainą było wielu Holendrów. Stąd wzięło się nieco zaostrzone stanowisko premiera Holandii. Czy jednak wspólnota europejska ocknie się w porę?

 

   A cunabulis uczy się dzieci konsekwencji za swoje czyny. Abulia to przejaw pewnych problemów u młodego człowieka. Znaczący kłopot, zarówno u rodzica, jak i dziecka stanowi acedia i niechęć do współdziałania. Jak to się ma do zachowania przywódców europejskich? Unikają oni wdrażania kolejnych sankcji, czyli robią wiele, aby agresor uniknął kary. Niedostatek woli w podjęciu pewnych działań, daje do myślenia nad kondycją UE. Czy czasem kraje nie są aspołeczne, myśląc jedynie o sobie? Cóż to więc za europejska rodzina, która wychodzi pozytywnie jeno na zdjęciach? To doprowadza do utraty nadziei i wyczerpania u obywateli tej wspólnoty (zwłaszcza u tych, których w pierwszej kolejności może dotyczyć niebezpieczeństwo). Nikt wszak nie domaga się action directe, a jedynie słowności i jednomyślności zgodnie z dewizą trzech muszkieterów: „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. I pomyśleć, iż miejsce akcji „Trzech muszkieterów” to Francja, która do niedawna zdecydowanie odrzucała wprowadzenie następnych kar, albowiem liczyła na sprzedaż okrętów wojennych do Rosji. I jak łatwo się domyślić – znając historię Europy – nie zrezygnowała z tejże sprzedaży, a restrykcje, jeśli ostatecznie będą wprowadzone, ominą tę kwestię francusko-rosyjską. I choć Dumas w swoim dziele przeniósł wydarzenia w bardziej tragiczny moment w historii tego kraju, to sam pomysł narodził się po przeczytaniu pamiętników gaskońskiego muszkietera, który żył wcześniej. Rodzi to pytanie o to, czy ludzkość w ogóle uczy się należycie na błędach swoich przodków i czy odpowiednio przekazuje potomkom sposoby właściwego postępowania. Z drugiej strony historia to bigos – idąc dalej tekstem „Szatana z siódmej klasy” Kornela Makuszyńskiego – ciężko strawna zbieranina nie tylko z całego tygodnia, lecz z lat wielu tysięcy. Jak przeto mamy właściwie wnioskować z przeszłości, skoro tak bardzo różnimy się w samej interpretacji teraźniejszych zdarzeń? Wiadomo, iż poniektórzy zarabiają na wojnach, niektórzy na powstrzymywaniu konfliktów zbrojnych. Jednakże czym są pieniądze, gdy w grę wchodzi życie ludzkie? Czy ekonomia powinna być istotniejsza od losu jakiegokolwiek człowieka?

 

   Nikt nie jest actus purus, wszyscy jesteśmy w pewnym stopniu uzależnieni od siebie. Dzięki postępowi technologicznemu bogaci coraz mniej potrzebują robotników, wobec tego zatrudniają ich mniej, a skoro jest więcej chętnych do pracy, to zatrudnionym można płacić mniej, co tylko upewnia – zwłaszcza dzisiejszą młódź – iż taki kapitalizm nie jest dla nich. Ludzie nie lubią stagnacji, chcą się rozwijać i nie zamierzają zamieniać życia w egzystencję. Mimo ich chęci właśnie to ma miejsce. Adolescencja winna być wspaniałym człowieczym czasem, którego się pamięta do ostatniego tchnienia. Współcześnie jednak wiek młodzieńczy to wiele zgryzot. To, że znaczna część ludzi jest bezdomna, bezrobotna lub pracuje za dwa dolary dziennie, wciąż pozostaje ad deliberandum przez rządzących tym światem. Alienacja już się dokonuje! Tymczasem te aspekty życia zostały oddane ad depositum. Ludziom pozostał wyjazd ad extra w celach zarobkowych. To całe przedłużanie działań ad interim, do tej pory się udaje. Pomaga w tym polityka stopniowego wprowadzania eutanazji i ograniczania dzietności poprzez wprowadzanie mody na antykoncepcję. Dzięki niej na razie niepotrzebne są ograniczenia do jednego, drugiego czy trzeciego dziecka, jakie znamy dzięki Chinom. Ta polityka jest ad interim i spowodowana tym, że w istocie ludzi nie jest jeszcze za wiele, ale za dużo jest zamożnych, którzy zabierają pożywienie ubogim. Gdyby wyeliminować marnotrawienie pokarmu, do którego dochodzi na każdym etapie łańcucha żywności (poprzez produkcję pierwotną, przetwórstwo, dystrybucję, a nawet w domach ludzi) oraz wprowadzić rozsądny i sprawiedliwy podział ludzi (uśrednienie wszystkich), z pewnością nie byłoby tego ambarasu. Ziemia wyżywiłaby każdą istotę ludzką. W samej Polsce marnotrawionych jest blisko 9 mln ton żywności. Jednakże w przeciwieństwie do innych krajów UE produkcja (branża spożywcza) odpowiedzialna jest za marnowanie prawie 7 mln ton (tam najwięcej marnują sami konsumenci).

 

   Niemniej ludziom wolność kojarzy się z czymś ad libitum. A przecież zarówno ablutofobia, jak i ablutomania nie są wskazane. Zapomina się o zachowaniu równowagi. Gdzieś tam szwankuje nasz błędnik i to zwykle w czasie podejmowania decyzji dotyczących i nas, i innych. Do tego ludzkość, w tym nawet zniewolone zasoby siły roboczej nie potrafią zrezygnować z wygód, jakie daje nam technika. Za niedługi czas bez podania danych osobowych w internecie nie otrzyma się podstawowych, niezbędnych do życia rzeczy. Dzisiaj już pozostawia się tam swoje CV i życiorysy. Powiada się, że jeśli ktoś jest uczciwy, to nie ma się czego bać. A jak inaczej przekonać ludzi do wpisywania się do wielkiej bazy danych, jaką jest sieć? Można tylko sobie wyobrażać radość Hitlera, gdyby w jego ręce mógł wpaść ten stos informacji. Powiązania ludzi to już wiele, a do tego nie zapominajmy o danych z banków (kart płatniczych: co, za ile i gdzie kupujemy plus przelewy: skąd mamy przychody, czyli gdzie lub dla kogo pracujemy) dają nad nami nieograniczoną władzę. I tylko społeczność wychowywana w naiwności (w rzekomej wierze ufności do rządzących) może uważać, że nie zostanie to przeciwko niej wykorzystane. A pamiętać należy, iż sukcesywną manipulację trudno dostrzec. Nim ludzie obudzą się z letargu i pomyślą o adherencji, zostaną podjęte już takie kroki, by użytkownicy nie mogli przeciwdziałać aktywności wybranym, którzy okazali się apodyktyczni, bo im na to pozwolono. Nie wspominając szerzej o antagonizowaniu. Nie zadziała się na czas z powodu wpajanej adiafory. Inwigilacja bowiem staje się dla nas czymś normalnym (przyzwyczajamy się do niej), wręcz potrzebnym albo po prostu jest dla nas czymś moralnie obojętnym. Jeszcze pół wieku temu nie do pomyślenia byłoby, aby ktoś śledził kontakty zwykłych ludzi w celach czy to marketingowych, czy politycznych. Dziś zgubiliśmy gdzieś wiele swoich zdolności, w tym antycypację.

 

   Zatem zagadnienie jest globalne. Dzisiaj dotyczy Ukrainy, jutro może spotkać kolejną nację. Na nasze nieszczęście człowiek musi przekonać się o tym ad oculos. Wszyscy wiemy, że jak biedni biorą coś na raty czy kredyty, to płacą większe oprocentowanie, a gdy przyjdzie im oszczędzać na lokatach, to oprocentowanie jest dla nich o wiele mniejsze. Widzimy przejawy niesprawiedliwości, aczkolwiek staramy się je uzasadniać, tłumaczyć to jakąś koniecznością. Trudno nam uwierzyć, iż system, w którym żyjemy, stał się niewydolny. Karol Marks spodziewał się końca kapitalizmu, chociaż nie za swojego życia. Dzisiaj tego niemieckiego filozofa kojarzymy z rosyjskim socjalizmem, ale to błąd. Był wyłącznie założycielem tzw. socjalizmu naukowego. Z pewnością nie jego winą było, iż Rosjanie – długo po jego śmierci – zdecydowali się, zmieniając jednak jego myśli, podpiąć się do marksizmu. Nadmienić można, iż społem z Fryderykiem Engelsem był akolitą odbudowy niepodległej Polski i powstrzymania influencji Imperium Rosyjskiego na relacje wewnętrzne Niemiec. Przeto komuniści mieli inaczej działać, niż pokazała to nam strona rosyjska, a marksowska krytyka kapitalizmu okazuje się bliższa prawdy, niż myślano. Ubolewać można, iż poniektórzy jeszcze (wielu w tym ekonomistów i nababów) nie dostrzegają opresji lub nie zamierzają zobaczyć ucisku pozostawionych bez środków do życia. A dlaczego to burżuazji ogólnie miałoby zależeć na sile roboczej? Ona żyje w przekonaniu, że rozwój niebawem wypleni jej potrzebę bytu. Wystarczy, iż pozostaną nieliczni z najniższej warstwy społecznej. Co innego, gdyby ta uboga klasa społeczna przestała istnieć, znajdując inny sposób dający jej zachować się przy życiu. Tak jednak nie jest. I nasz kraj jest jak ten proletariusz, który „sprzedaje” ludzi, uprzednio ich edukując za obywatelskie podatki. Rodacy muszą opuszczać swoją ojczyznę (rodziny, znajomych) a wszystko przez to, iż dla dużej części osób brakuje stanowisk pracy w rodzimej lokalizacji. Tych miejsc po prostu nie ma! A to zaczyna przestawać się podobać tym krajom, którym powodzi się lepiej. Anglik zarabiał znacznie więcej, nim na jego ziemię przybyli pracowici Polacy. Emigranci otrzymywali pracę głównie dlatego, iż decydowali się pracować za mniejsze wynagrodzenie. To się nie podoba prostym Brytyjczykom, głównie właśnie z klasy najbiedniejszej. Bogatsi, prezesi firm są kontentowani, ponieważ otrzymali tańszych robotników. Diaspora powoduje jednak kłopoty w kraju, niemiłe nastroje, a nawet nasila się nacjonalizm (dotyczy to też np. Holandii), aczkolwiek ci z wyższej klasy nie reagują, jako że dotąd to ich bezpośrednio nie dotyczy. Jedynie władza (brytyjski premier i ponowne zaostrzanie zasad przyznawania zasiłków dla bezrobotnych i dodatków na dziecko dla imigrantów unijnych) i kandydaci na miejsce dzisiejszych rządzących, chcąc pokazać, iż na wyborcach im zależy, pokazują chęć jakiejkolwiek zmiany, ale niekoniecznie to znaczy, iż będzie ona primo – dobra, secundo – dobrze przeprowadzona. To raczej stanie się aktem oddalenia tego, co i tak ich rodaków będzie czekało i to nawet bez pracowników z innych krain UE. Jak wiadomo, nikomu w istocie nie zależy na tym, aby przeciwstawić się dzisiejszym strukturom. Strach przed nieznanym skutecznie ich od tego odciąga. Trudno jednak uwierzyć, aby nie powstał alternatywny system, który mimo wszystko nie byłby przeciwieństwem (pomimo do pewnego stopnia ambiwalentności).

 

   Ile więc strajków pracujących za grosze, protestów bezrobotnych i nieśmiałych próśb biednych oraz wojen jeszcze nas czeka, aby zmienić coś, co od początku było skazane na klęskę, a raduje czołówkę i wprowadza dyskryminację, biedni bowiem są skazani na powolne wyginięcie, gdy innych stać na przepych? Podkreślam, iż – niedostrzegalna gołym okiem, gdyż stopniowa – eksterminacja spotyka ludzi biednych, a nie biedę wśród ludzi. W szkole zaś naucza się młodych, iż musimy likwidować ubóstwo, poprawiać nędzarski byt biedaków. To można byłoby robić, żyjąc zgodnie z naturą, a nie działając na jej szkodę. Obecnie jednak politycy nie zdają egzaminu w tworzeniu równowagi między tymi dobrze sytuowanymi a konającymi z przepracowania czy głodu. Nie wychodzi im nawet dialog. Udają, że problemu nie ma, a jeśli jest, to dotyczy małej grupy (swoją drogą jakby ci ludzie byli mniej istotni tylko dlatego, iż jest ich mniej). Najprawdopodobniej oczekują, iż zagadnienie nie wybuchnie ze zdwojoną siłą za ich kadencję. Rządzący przychodzą i odchodzą, a faktycznych zmian bezustannie brakuje. Coraz bardziej (tak z płacą i odgradzaniem się od ludu, jak z aspiracjami) przystają do bogatszej części świata. I tylko ciągłymi zapewnieniami, czynami o małym zasięgu, pomocą na pokaz próbują przekonywać, iż nadal są ludzcy, sprzyjają obywatelom i zależy im na wyborcach. Gdyby im to zarzucić explicite, to kto wie, może by jeden z drugim pokusił się o stwierdzenie, że zawsze można działać dla swoich tak, jak dzisiaj robi to Rosja. Nieadekwatność, niepoprawność porównywań góruje w obecnym świecie. Gdy przedstawia się opinii publicznej czyjeś, znacznie gorsze czyny od tych własnych, niedobrych (w tym od złej bezsilności), wtedy stosuje się sztukę perswazji. Zapomina się jednak o swoich deklaratywnych wypowiedziach.

 

 

   Wątpię, by ktokolwiek chciał ad patres z powodu konfliktu zbrojnego, ale też trudno mi sobie wyobrazić, by ktoś celowo chciał przenieść się na łono Abrahama z niedostatku. A zwykłym ludziom pozostaje dzisiaj asocjacja i trzymanie się na baczności. Jeśli nie będziemy łączyć ze sobą pewnych spraw, kojarzyć zmianę jednego prawa z innym, wtedy możemy się zatracić. Nie powinniśmy liczyć wyłącznie na polityków i media, które same są czwartą władzą. Asumptem ku temu powinna być dla nas wola bycia wolnym i jako jednostka, i jako grupa społeczna. Ażeby tak się stało, musimy czuć się odpowiedzialni nie tylko za siebie, ale za cały naród i świat. Stanowcze mówienie autokracji elit „nie” jest tylko wstępem do praktycznych przemian. Za nimi muszą jeszcze iść nasze wspólne czyny, a bez solidarności ludzi nie jest to możliwe. Jeśli do tego dojdą wszyscy ludzie na Błękitnej Planecie, wtedy żaden autorytarny charakter stratega ani autorament nie będzie miał znaczenia, zniknie niejedno bezeceństwo powstałe z powodu walk, a ludzie przestaną się chełpić, czniać innych i blagować, często stosując bombast, przed telewizyjnymi kamerami. Plan jest dosiężny, nie możemy tylko pozwolić na degrengoladę własnego otoczenia, mowa oczywiście o wartościach moralnych oraz na dyletanctwo w sprawach społecznych i dysforię. Do tego dykasteria nie jest nam potrzebna. I zaprzestańmy dyskontowania kosztem innych, bo pamiętajmy, iż sami jesteśmy bliźnim. Ergo determinujmy kształt ludzkiej przyszłości! Przestańmy zachowywać się jak krótkowzroczne owieczki. Docta ignorantia nikomu nie służy. Nie bez przyczyny dezawuowano nasze możliwości – to fakt, ale z tą dezynwolturą wypada wreszcie skończyć.

 

Translate »