Menu Zamknij

Wydarzenia ostatniej soboty

 

 

   Wywołuje mnie do życia jazgot dobiegający z przedpokoju. Obudziwszy się gwałtownie, z trudem wstaję i ze zdziwienia przecieram oczy. Dostrzegam ludzi krzątających się tu i ówdzie. Co oni robią? Dopiero teraz rozumiem, że układają płytki. Przypominam sobie, że tydzień temu „kuli” poprzednie, aby właśnie dzisiaj założyć matowe, w opinii moich rodziców modniejsze i wytrzymalsze. Cóż… może lepiej było nocować na parterze domu, choćby w salonie? Zaczynam się głowić jak zejść do toalety, która jest na dole.

 

 

   Dzięki pomocy pracowników udaje mi się zejść i wykonać czynności higieniczne. Udaję się również do kuchni, gdzie rodzice kończą przyrządzać śniadanie. Tata poleca mi iść do jadalni, w której to za chwilę mamy zajadać się żytnim i lekkim pieczywem z dodatkami i warzywami. To te, za którymi tak przepada mama. I pewnie tak by było tym razem, gdyby nie robotnicy, którym praca nie szła tak sprawnie, jak zapowiadali. Potrzebowali chwili oddechu i moja wspaniałomyślna mać postanowiła poczęstować ich kawą i herbatą. Toteż dla nas chwilowo nie ma miejsca w jadalni. Powracam do pomieszczenia, które zwie się kuchnią. Tu spokojnie zajadamy się rannym posiłkiem. Nieoczekiwanie, spoglądając w okno, mój wzrok przyciąga przechodzący obok mojego domu Klaudiusz. Zdążyłem właśnie przegryźć ostatni kęs tego dania i raptownie staję na nogi. Ojciec podaje mi folię z drugim śniadaniem i mówi, bym przyszedł najpóźniej na obiad.

 

   Biegnę ile sił w nogach, by dogonić kolegę. Nie mogę przegapić meczu, który od tygodnia szykuje się między jedną a drugą częścią osiedla. A tylko on z moich znajomych wie, gdzie ma to mieć miejsce. Sam bowiem, z przyczyn zdrowotnych, nie zdołałem być przy rozmowach. Wskutek tego jestem bardzo szczęśliwy, gdy właśnie udaje mi się go dogonić. Jakże widoczne jest moje zaskoczenie, gdy dowiaduję się od niego, iż mecz został odwołany. Co za rozczarowanie! Przed chwilką byłem radosny, teraz zaś z całej tej złości musiałem mieć twarz w pąsach. Powodem rezygnacji z uczestnictwa w rozgrywce – panująca grypa jelitowa. Tak, mnie to też niedawno spotkało. To ani nic ciekawego, ani nic przyjemnego, zatem lepiej o tym nie wspominać. Z obu części osiedla jest jedynie dwunastu chłopców i cztery dziewczyny. Najwidoczniej i do nich ta smutna wieść nie dotarła na czas. Stąd Klaudiusz, którego zadaniem było powiadomić nieuświadomionych uczestników. Postanawiamy jednak nie rezygnować z przyjemności i dzielimy się na dwie drużyny. W każdej ma być po sześciu „kopaczy” i po dwie „kopaczki”.

 

   Rozgrywka była ciekawa, a wraz z dziesięciominutową przerwą trwała 70 minut. Nie było to przecież widowisko piłkarskie na miarę prawdziwych zawodników. Do tego trzeba ćwiczyć dzień w dzień, a nie każdy z nas ma takie możliwości. Po skończeniu tego ekscytującego spotkania udałem się z Klaudiuszem, Arkiem i Krystianem do parku ludzi aktywnych sportowo. Tam ścigamy się z czasem. Kto wykona najwięcej okrążeń w przeciągu pięciu minut, ten wygra zawody. Bezspornie najlepszym dotychczas biegaczem jest Krystian, który biega z mamą trzy razy w tygodniu od dobrych kilku lat. Moja jest na tyle zajęta, że nie mogła mi poświęcić wieczornych chwil, a kiedy ostatnio znalazła trochę czasu, to wolę spędzać je przed komputerem. I nie pomyliłem się – Krystian zwycięzcą!

 

   Zjadłem banana, jabłko, liść szpinaku i kiwi, czyli moje drugie śniadanie i popiłem to sokiem z jagód. Po czym udaję się do domu Arka. Oczywiście jedyną u niego rozrywką są gry komputerowe, więc próbuję przejść przez pełen grozy labirynt, a kiedy mi się to nie udaje, oczywiście rezygnując, dziękuję za zabawę. Może jestem dziwny, ale wolę grać na konsoli, niż komputerze. Po prostu lubię wygodę i w ten sposób oddzielam przyjemność od przyjemnych obowiązków.

 

   Kiedy oglądam to, co wyczynia kumpel, zauważam, że te wszystkie animowane postacie kipią do niego złością. Niektóre śmieją się, gdy powinie mu się noga, a potem schylają głowy i coś mówią pomiędzy sobą za plecami jego postaci. Kiedy ich mija, któryś z nich wyjmuje pałkę, najprawdopodobniej taką, którą posługuje się typowy „kibic”, i bije ją po tylnych częściach ciała. Ta odwraca się i wyjmuje broń, którą zwinnie się posługuje. To jednak nie wystarcza, bo gra dobiega końca. Znajomy z nerwami mówi, że wszystko przez to, że tych trzech go zaskoczyło. Drażni go, że autor gry wymyślił taką „niespodziankę” i wyłącza komputer.

 

   Chwilę rozmawiamy, po czym oznajmiam, iż muszę już iść do domu. Odprowadzając mnie do drzwi, zahacza o pokój dzienny i otwiera kluczem jedną z szafek. Odkłada na nią płytę z grą i zamyka, a kluczyk chowa w kąt, pod brunatny dywan. Żegnając się ze mną w progu, prosi mnie, abym nikomu nie mówił, iż grał w tę grę. Zapewne była ona dla dorosłych, a jego tatusiowi nawet nie przychodzi do głowy, że ten niski i grzeczny chłopiec mógłby złamać jego zasady.

 

   Wróciwszy na obiad, zauważyłem, że robotnicy już się uwinęli i wyszli. Widocznie matka miała rację, mówiąc pracownikom, iż poranna kawa czy dobra herbata połączona z chwilą spokoju stawia na nogi. Nadal jednak nie pojmuję tego jej delektowania się zaparzaniem herbaty w porcelanowym czajniczku, przelewania jej do śmiesznych filiżanek i powolnego próbowania napoju. Jak jej nie żal czasu? Czy nie lepiej obejrzeć mecz? Może muszę dorosnąć, aby ją lepiej zrozumieć? Rozmyślając o tym, spożywam w ciszy zupę pomidorową, a później ziemniaki zmieszane z brokułami i sosem chrzanowym oraz buraczkową surówkę. Brak wypowiadanych przeze mnie słów odnotowuje moja rodzicielka. Pyta się mnie, czy coś się wydarzyło. Zapewniam ją, że nic takiego. Po prostu naszło mnie na refleksję dotyczącą ludzkich codzienności, więc nie ma się czym przejmować. Jednak drugi rodzic nalega, abym ujawnił myśli, które tak skrycie przed nimi chowam. Skoro dzielić się nawet nimi warto, postanawiam powiedzieć o zajętych dorosłych – zaznaczam, że niekoniecznie o nich mowa – którzy nie mają czasu na zajmowanie się swoim potomstwem. Dzieci wykorzystują wolny czas inaczej, niż rodzicom się wydaje. Nierzadko inaczej niż by sobie tego życzyli. A mimo to starsi mają klapki na oczach i widzą swoje pociechy jako te doskonałe istoty, którym można zaufać. A gdy coś zobaczą, winą obarczają przede wszystkim kolegę swojego syna. Nie widzą jednak tego, że nawet kiedy mają czas, poświęcają go na swoje przyjemności, a nie na wspólny, rodzinny odpoczynek, chyba że wyjazd do sklepu czy pójście do Kościoła za taki u nich uchodzi. Przez to młodzi się od nich odwracają i później już nawet nie chcą nigdzie z nimi wychodzić. Wtedy rodzice przekonują ich, że coś im w zamian kupią i… zwyczajnie kupują sobie dzieci, a co gorsze one zaczynają uważać to za normę, za coś, co jest najzwyczajniej w świecie normalne. Czy faktycznie to nic takiego, że są na sprzedaż? Przecież w rzeczywistości tracą na tym i dzieci, i rodzice. Prawda?

 

   Gdy drugi raz pytam o to, widzę na ich twarzach niemałe poruszenie. Tatuniu, ten wspaniały człowiek, który czasami zabiera mnie na mecze, z wrażenia upuszcza widelec. Mama chce się upewnić, czy na pewno nie mówię o naszej rodzinie, ale od razu zaprzeczam i przestrzegam przed mówieniem w czasie spożywania posiłku. Oniemieli z wrażenia, nawet ja jestem zadziwiony swoją otwartością, kontynuujemy jedzenie, a tata wymienia sztućce.

 

   Po obiedzie, jak to bywa w soboty i niedziele, gramy w gry planszowe oraz w „Kości”, „Statki” i „Państwa, miasta”. Może te nazwy są inne niż oficjalne, ale takie właśnie zna moja familia. Później przychodzi pani Wioletta ze swoją siedmioletnią córką, którą zostawia na kilka godzin. Idziemy z nią do parku dla sportowców i tam kredą rysuje ona pajacyka, aby skakać i zdobywać kolejno klasy. W grze uczestniczy cała rodzina, nawet moi rodzice i ja. Nie jest dla mnie istotne, czy jakiś kolega mnie spotka i będzie się ze mnie wyśmiewał, bo przecież każdy, kto racjonalnie myśli wie, że robimy to dla – jak to mówi ojciec – małej „Uleńki”. Następnie zahaczamy o tenis stołowy. Ping-pong to fajna gra, ale ważne jest, aby wiatr wówczas był na tyle słaby, aby umożliwić piłce dotarcie do miejsca, w które powinna się dostać wyłącznie dzięki paletce i naszym umiejętnościom. Oczywiście często pokonuję siedmiolatkę, choć przyznam, iż czasami daję jej się odegrać, a wtedy ona się rechocze niczym żaba w stawie. Moją mamę to cieszy, a mnie irytuje. Tata szepcze mi do ucha, że kiedyś to zrozumiem, ale szczerze mówiąc – wątpię.

 

   Wracamy do domu na podwieczorek. Myjemy ręce i wszyscy dostajemy plaster lodów z leśnymi owocami i grejpfruta, a do tego garść orzechów, łyżeczkę ziarenek słonecznika i kilka plasterków kalarepki. Do tego popijamy kompot z czereśni. I za każdym razem, gdy tylko jest Ulka, mama przypomina też o umyciu zębów. Posłuszni jej rozkazom, bez żadnego „ale” udajemy się wykonać to polecenie. Kiedyś rodzice i ja myliśmy uzębienie w tym samym czasie, ale teraz wykonuję tę czynność przed nimi. Potem z tą małolatą gram w „Chińczyka”, a i jak to się jej już nudzi, to wyjmujemy „Grzybobranie”. Zapada półmrok i gdy pokazuję jej, jak się tworzy jednokolorową ściankę w „Kostce Rubika”, ktoś dzwoni do drzwi. Pan domu je otwiera, a pani domu pośpiesznie schodzi po schodach, aby zamienić z gościem kilka zdań. Gdy dociera na miejsce, ponownie się wita z matką młodej i zapewnia ją, że dziewczę było bardzo grzeczne. Maleńka już się ubiera i za chwilę macha mi na pożegnanie. Mówi jeszcze „dobranoc” i wychodzi z domu. Mać jeszcze dziękuje moim rodzicom za opiekę, podaje im na pożegnanie rękę i szybkim krokiem podąża za córką.

 

   Nadszedł tak długo przeze mnie oczekiwany spokój. Rodzice dziękują mi za pomoc przy Ulce i w końcu idę do siebie po nowych, rzekomo lepszych od poprzednich, płytkach, by wykonać tapetę, którą wgram na pulpit mojego laptopa. Po aktualizacji systemu włączam program GIMP i nagle słyszę pukanie do drzwi mojego pokoju. Otwieram je i dowiaduję się, że czeka mnie zmywanie, albowiem mama zamiata przedpokój i schody, a tata odkurza dywan w salonie. Przekładam zajęcie graficzne na jutro i pomagam rodzinie. Widzę w tym też własną korzyść – w nagrodę po kolacji (bogatej w pieczywo, sałatę, kiełki, makrelę i mamunie przetwory) obejrzę z nimi film familijny, przez co pójdę później spać. Ciemność za oknem jest taka fascynująca, że szkoda tak wcześnie kłaść się pod kołderkę.

 

 

   Kto wie, co przyniesie jutrzejszy ranek? Możliwe, że będzie gorzej. Dlaczego? Doszło przed momentem do mnie, że przecież po wymianie podłoża rodzice zawsze zajmują się malowaniem ścian. Uznali to za coś tak oczywistego, że już nawet nie wspomnieli o tym. Muszę więc uzbroić się w cierpliwość i zrozumienie dla świata osób żyjących ode mnie dłużej. Nawet jeśli nie jest on do końca dla mnie zrozumiały. Przecież co to za różnica, w jakim kolorze jest jakaś ściana? Każdy kolor jest dobry, byle nie różowy! Nim jednak zawita do nas następny dzień z kolejnymi obowiązkami, wolę cieszyć się tym, co jest obecnie – błogostanem w ognisku domowym. Poza tym coś jest w tym całym cieszeniu się chwilą. Kiedy siedzę już jakiś czas przed książką, cieszę się, gdy ktoś bez zapowiedzi zadzwoni i porozmawia ze mną przez telefon. Takie oderwanie od czynności długo wykonywanej to dobry pomysł. Oby tylko nie zdarzało się to nagminnie. Być może dojrzałym osobnikom naszego gatunku taka chwila zapomnienia sprawia jeszcze większą uciechę?

 

Translate »