Niezależnie czy byłeś świętym, czy grzesznikiem, jeśli uwierzyłeś, Jezus cię uzdrowił. Nie potrzebował szczegółów dotyczących dolegliwości. Jezus uważał choroby za zło dla rodzaju ludzkiego. Ludzie jednak lubią sobie komplikować życie, o czym świadczy pogląd Pawła widzącego w chorobie konsekwencje grzechu, działań złych sił i fałszywych bóstw oraz niegodziwe postępowanie ogółu. Sam zresztą utracił wzrok na kilka dni, rzekomo przez prześladowanie chrześcijan. Poza tym miał coś, co przypomina padaczkę, a nazwał to ościeniem dla ciała. Choroba ta powstała przez szatana na rozkaz Boga i miała przyczynić się do wyzbycia przez niego wyniosłości. Paweł uznał ją za działającą na plus, gdyż umożliwiła mu przybliżenie się nie tylko do cierpienia Jezusa, ale także do jego ideału. Niestety, to przyczyniło się również do niszczenia własnego zdrowia i okaleczenia ciała przez rzesze późniejszych wyznawców.
Należący do Kościoła uważali, że powinni żyć jak Chrystus, Paweł zaś oznajmił, że ludzie muszą oczekiwać bólu właśnie dla Jezusa. Ukrzyżowany stał się więc Mężem Boleści. Ta idealizacja cierpienia miała wiele do powiedzenia w chrześcijańskim spojrzeniu na choroby przez całe te dwa tysiące lat. Dzisiaj wiemy więcej na temat naszych problemów zdrowotnych i próbujemy unikać chorowania. Swoją drogą nie mamy czasu na wylegiwanie się w łóżku. Kiedy jednak dotyka nas śmiertelna choroba, to nierzadko szukamy zrozumienia tego w Piśmie Świętym. Stopniowo, uczymy się w praktyce od Hioba: życia, znoszenia cierpienia. Walcząc ze zbliżającą się śmiercią, pokazują swoją siłę i dziękują Bogu za podarowanie im życia. Wiedzą, że jak nie w tym, to w przyszłym życiu zostanie im to wynagrodzone. Doświadczenie przyczynia się do słusznej wiedzy, a wiedza ta, być może, przybliża nas do Jedności rozumianej jako Bóg.
Ludzkość modli się z różnych przyczyn. Podług przeświadczenia zgodnego z Pawłem trzeba zwracać się do Boga ze wszystkimi prośbami. Co powinniśmy sądzić o przypadkach, w których to po modlitwach stan zdrowia naprawdę ulega poprawie? Czy to rzeczywiście przypadek? Ponoć spontaniczne remisje chorób zdarzają się i bez modlitw. Zatem, jak to z tym jest? Sami lekarze sądzą, że ci, co się poddali psychicznie, przyśpieszają nadejście nieuniknionego, natomiast wiara wywiera w człowieku poczucie władzy nad sobą i wzmacnia jego organizm. Wygląda na to, że Wszechmocny, jeśli jest w nas, to w modlitwie przybiera zewnętrzną powłokę, nie jest zaś sednem pomocy wyjścia z opresji. Tak, jakbyśmy tylko za sprawą Boga, ale nie całkiem dzięki niemu, mogli decydować o sobie. Jednakże na tym poziomie ludzkiej ewolucji, nie powinniśmy jeszcze odsuwać medycyny, a być może nigdy. Po prostu obie metody razem zwiększają szanse wyleczenia.
Obecnie cierpienie z powodu chorowania jest niepożądane, niepotrzebne, acz może przynosić korzyści, o czym przekonał się niejeden alkoholik potrzebujący pierwej sięgnąć dna, by móc pojąć istotę choroby, a to już pewien krok w stronę zmiany stylu bycia, na którym nie wolno poprzestać. Po terapii, oczywiście taki człowiek, stara się uporządkować kontakty z innymi i pokazać zmianę, trzymać się ustalonych norm i już nigdy nie zawieść oraz zadośćuczynić najbliższym.
Starotestamentowy Bóg karze ludzkość choróbskami. Chrześcijaństwo wręcz przeciwnie, gdyż chorują wybrani, by mogli wejść w nowe życie z daną mądrością, jeśli chcieli ją swego czasu zyskać. Większość osób jednak, gdyby mogła wybierać, chciałaby sybarytyzm, odrzucając przy tym wyrzeczenia i męki, a mimo to oczekiwałaby od Miłosiernego dobroczynności, a nie sprawiedliwego osądu. Tylko ilu ludzi przewidzi swój koniec świata na tyle, by zdążyć odprawić pokutę, by mieć jakąś szansę na przymrużenie oczu Najpotężniejszego na ich swawolne, wyrachowane, rozrzutne i ubogie w duchowość życie? Postać Boga nie istnieje? Bogiem jest wszechświat? A co, jeśli uniwersum, to coś, co jest mądrzejsze od postaci, którą jesteśmy w stanie sobie wyobrazić?