Menu Zamknij

Ile jest ludowładztwa w dzisiejszej demokracji? – problematyka niemodna i niewygodna

Autor: Dane Zastrzeżone

   Od dawna wmawia się ludziom, że brak wykształcenia jest główną przyczyną ubóstwa. I nie trudno się zgodzić, iż ludzie bez doświadczenia i wiedzy, jakiejś umiejętności nie mają co liczyć na polepszenie swojego statusu. Pytanie: czy z nimi mają szansę na ten awans?

    Wykształcenie obecnie kojarzy się z posiadaniem odpowiedniego dokumentu ukończenia szkoły wyższej, ale nie każdy absolwent jest w istocie wykształcony i odwrotnie, nie wszyscy ludzie jedynie po szkole podstawowej są niewykształceni. Wielu ludzi, z jakichś powodów, nad którymi teraz nie będziemy się rozwodzić, nie ukończyło zbyt wielu szkół, a mimo to mają znacznie większe umiejętności czy wiedzę na pewne tematy niż ich rówieśnicy. Społeczeństwo ignoruje ten fakt, choć w przeszłości zdarzyli się także naukowcy-samouki.

    Następną sprawą jest zaistniała nierówność. Wcześniej robotnik mógł otrzymać awans i jego budżet domowy stopniowo ulegał poprawie. Z chęcią podejmował się ciężkiej pracy, gdyż wiedział, że nawet ona popłaca. Gdzie więc podziały się pieniądze przeznaczone dla tych ludzi? Winni są wszyscy, którzy gromadzą więcej funduszy, niż potrzebują. Aby zrównoważyć szanse w tym systemie, zmniejszyć nierówność, powinni nadwyżkę przekazywać na etaty, awanse i wzrost płac ludzi ubogich. Jeśli nie zaczniemy niszczyć tej dysproporcji, zniszczymy to, co najlepsze w demokracji. Ta prawdziwa demokracja nie lubi nierówności. To właśnie przez ten brak równości demokracja wydaje się nam wyłącznie pozorem, na którą powołują się politycy. A ludzie pragnący wpływów chcą ograniczać ten ustrój polityczny i jednocześnie nie przeszkadza im mówić, iż żyjemy w ustroju, gdzie panuje władza ludu.

    Dlaczego niektórzy tak bardzo boją się faktycznej, pełnej demokracji? W rzeczywiście demokratycznym kraju większość, a dziś jest to raczej najuboższa klasa i gros wymierającej klasy średniej, przegłosowałaby odebranie pieniędzy bogatym, gromadzącym hobbistycznie kolejne cyfry na koncie bankowym, kolejne ziemie na naszym globie. Dlatego i dzisiaj wciąż chroni się zamożną mniejszość przed ubogą większością. Nikt nie myśli o tym, by zmniejszać omawianą nierówność, za to myśli się o zmniejszeniu demokracji. Dla bogatych grupy społeczne mają być posłuszne, nie buntować się ani nie domagać się poprawy swej sytuacji. Najlepiej, gdyby tłum pozostawał obojętny i bez większych aspiracji. Dla utrzymania takiego niesprawiedliwego ładu największym zagrożeniem są młodzi ludzie, więc trzeba ich „odpowiednio” kształcić nim wejdą w dorosłość.

    Czemu najistotniejszym celem biznesu jest świat biznesu? Czemu liczy się zatrudnianie ludzi dobrych w sztuczkach finansowych zamiast faktycznych specjalistów? Ludzie ci stworzyli własny świat, a to my się do niego dostosowujemy. Po co? Czy to normalne, iż można tyle zarabiać na samym obrocie pieniędzmi, nie dając z siebie nic, nie produkując niczego?

    Gospodarkę, handel tak zmieniono, żeby robotnik w Europie czy Ameryce miał małe szanse z pracownikiem w Chinach, P.R.C. Dzięki czemu robotnicy ze Starego Kontynentu boją się, iż nie znajdą pracy, a jeśli ją mają, obawiają się jej utracić, zatem pozwalają wchodzić sobie na głowę, tj. pracują za dwóch, wyrabiają nadgodziny, za które często nie otrzymują odpowiedniego wynagrodzenia, zatrudniają się na tzw. śmieciowe umowy lub, co jeszcze gorsze, pracują trzy miesiące, otrzymując grosze lub nic, by potem nie mieć przedłużonej umowy, gdyż pracodawca musiałby uiszczać odpowiednie sumy. Oto patologia – nierówność wywołuje zagrożenie wśród ludu, a takimi ludźmi łatwiej kontrolować. To żerowanie na człowieczym instynkcie, który pragnie przetrwać, godnie żyć i obawia się stracić to, co ma. W końcu komornik nie rozumie i nie chce zrozumieć genezy i efektów nierówności. Pracuje w tej machinie i nie chce brać odpowiedzialności za cały system, on przecież „jedynie” wykonuje swoją pracę.

    Do tego taki system promujący nierówność przerzuca odpowiedzialność z bogatych na resztę społeczeństwa. Jak? Najlepiej, dla bogatszych, gdyby ten biedak harujący za marne grosze sam opłacał dziecku edukację. Państwowe szkoły są przecież zbędne! Gdyby wprowadzić prywatne, ludzie zadłużaliby się, szczególnie studenci, i aby spłacić dług, musieliby podejmować pracę w korporacjach, które są nieprzyjazne społeczeństwu, czyli ludziom bojącym się o swe godne życie – koło się zamyka.

    Gdyby większe firmy i bogatsi płacili znacznie wyższe podatki, życie ubogich wyglądałoby inaczej. Bylibyśmy blisko równości. Jednakże bogaci nie chcą opodatkowania dywidend i ogólnie swojego bogactwa. Wmawiają społeczeństwu, że to karanie tych, którzy potrafią lepiej poradzić sobie w życiu. Omija się jednak to, w jaki sposób dochodzą do zamożności. Wykorzystują i tworzą nierówność, nie mając przy tym wyrzutów sumienia. Wielu z nich też dziedziczy fortuny, czyli ktoś zapracował na ich przepych, przez co nie znają nędzy. Doszło do tego, iż dąży się do opodatkowania tylko wynagrodzeń i konsumpcji, pomija się dywidendy. Pretekstem ma być zwiększenie/utrzymanie inwestycji i liczby miejsc pracy. Tylko że to dalej powoduje, że majętni, mający już wszystko, kolekcjonują cyfry w banku, a biedni, którzy wydaliby finanse na życie, nie mają nic. Jeśli chce się ruszyć rynek, to trzeba dać pieniądze pracownikom i tym bez środków do życia, bo oni muszą wydać pieniądze, żeby przetrwać. Wiedział o tym słynny Ford, który płacił pracownikom więcej, by kupowali jego produkt. Zatem danie rodzinom z dziećmi pieniędzy przyczynia się, oczywiście nie od razu, do tworzenia kolejnych miejsc pracy. Rodziny takie (najlepiej w formie karty nadzorowanej przez państwo, by nie kupowano alkoholu i innych używek) nabywają produkty w lokalnych sklepach. Sklepy te odnotowują przyrost wpływów, co – jeśli tylko są za równością społeczną, tj. są patriotami i ludźmi nie wyłącznie z nazwy – powoduje zatrudnienie kolejnych pracowników. Sprawdzają się również lokalne pieniądze i bonusy, gdy się ich używa w okolicy zamieszkania. Do tego jednak ludzie muszą być solidarni i tego właśnie domagać się od polityków.

    Jedność ludzi zwykłych bywa nadzwyczajnie groźna dla środowiska bogaczy, według którego każdy powinien zajmować się sobą, zarabiać dla siebie i nie myśleć o innych. Lansuje się poglądy, że ludzie bez pracy to nieroby, na których pozostali muszą zarabiać. Zabija się wartości człowiecze, które tworzą silne społeczeństwo. Dlaczego? Wszelką pomoc, empatię trzeba zniszczyć w zarodku. Każdy ma zarabiać, nawet jeśli to ponad jego siły fizyczne czy psychiczne. Drobnej postury mężczyzna ma wybór, podjąć pracę na budowie albo biedować. To nie jego wina, że taki się urodził! Jeśli podejmie pracę, straci zdrowie, ale to ma być nieważne dla ogółu. Ma on wręcz wymagać jego pracy, a potem ten ogół będzie przeznaczał więcej pieniędzy na jego rehabilitację, aż w końcu uwierzy w to, że ubezpieczenia zdrowotne powinny być wyłącznie prywatne. Sumienie ogółu jest „czyste”, ponieważ mężczyzna ten otrzymał wybór i sam zdecydował. Jeśli nie przyjął pracy, to zapewne dlatego, iż nie chce mu się pracować, reszta jest nieistotna. Można z „czystym” sumieniem umyć od jego sprawy ręce. Zatem podłe przesłanie dotarło do Polski – Inni nas mają nie obchodzić. Dlaczego nie mówi się o tym, że każdy może wspomóc kogoś zasiłkiem, każdy biedak może od nas otrzymać zasiłek bez zapłacenia podatku? Dlatego, że nie można. Takie instynktowne, emocjonalne odruchy ludzkie muszą wyginąć, a mówienie o tym nie jest w modzie. Jeśli już ktoś pomaga, nawet nabab, to dla reklamy samego siebie czy swojej firmy.

    Wszystko, co wspólne nas jednoczy, więc trzeba przeprowadzić ataki na to, co społeczne. Rzeczywiście solidarni – a przez propagandę posiadania wciąż ich ubywa – mówią, iż chętnie płacą podatki, aby inni mieli lepiej. Rzecz jasna gorzej, jeśli innym mimo wszystko nie jest lepiej. Gdzie zatem są te pieniądze?

    Jeszcze inne zagadnienie stanowi przejmowanie przez biznes ludzi, którzy mają ich pilnować i tworzyć prawo przeciwko nadużyciom. Zastanowiliście się, dlaczego w Polsce jest tyle oszustw, niesłusznych natarczywych telefonów czy listów od windykatorów do osób, które nigdy nie wzięły żadnego kredytu czy nigdy z niczym nikomu nie zalegały? Dlatego, że nasze obecne prawo na to pozwala, pozwala nękać ludzi, wystarczy, że po dwóch telefonach, do w ich mniemaniu dłużnika, firma zadzwoni z innego numeru telefonu. Wystarczy, że ma pulę numerów i z niej korzysta, „umilając” wolny i niewolny czas niewinnym ludziom. A wystarczyłoby, gdyby przepisy nakazywały sprawdzenie, przy podpisywaniu umowy, czy osoba podająca rzekomo swój numer telefonu, faktycznie jest pod nim dostępna (zadzwonić do niej przed samym podpisaniem umowy lub poprosić o wysłanie przez nią wiadomości SMS i trzymanie jej w swojej bazie). Jednakże taka zmiana prawa byłaby nie na rękę takim firmom i ich właściciele mogliby stwierdzić, że takie prawo ich by nękało, przysparzałoby problemy. Znam przypadek, gdy ktoś oddał przy mnie, jestem tego świadkiem, dekoder platformie cyfrowej, miał też na to dokument, a i tak jego dane osobowe – a trzeba zaznaczyć, iż człowiek jest na tyle wykształcony informatycznie, że od początku istnienia internetu bardzo chroni informacje o sobie, nie miał, nie ma i nie będzie miał konta na żadnym portalu społecznościowym, chociaż na rynku znajdują się pracodawcy tego wymagający, chcący wiedzieć o nas wszystko i znajdować na nas „haczyki” – wylądowały w firmie windykacyjnej. Na nic zdało się wysłanie ksera dokumentu zdania. Firma windykacyjna sprzedała sprawę kolejnej, a ta z kolei następnej itd., aż doszło do zaocznie wydanego wyroku. Dla kogo i z kim jest konstruowane prawo? Najlepiej, żebyśmy o tym nie myśleli, siedzieli cicho i nie oczekiwali ani pomocy, ani zmiany od państwa. Ma nam wystarczyć krótka oficjalna odpowiedź.

    Jedne zasady są dla bogatszych, inne dla biedniejszych. I my – ludzie na to pozwalamy, więc będzie to wciąż trwało. Potrafimy wyjść na ulice, domagając się swoich praw, gdy czujemy, iż dotyczy to nas osobiście. Gdy jednak konsekwencje są rozproszone na jednostki, które nie są zjednoczone i nie mają jak podzielić się z tworzącymi prawo swym cierpieniem, nie mają nawet ze sobą w swojej klasie dobrego kontaktu (dotarcie ich do siebie jest trudne) i nie wierzą, iż mogą coś zmienić, gdyż tę wiarę celowo im odebrano, wtedy brakuje woli do działania. Jako dzieci – przynajmniej ja – wierzyliśmy, że w razie problemów rządzący nas wysłuchają i zaradzą dalszej gehennie. Nie mieściło nam się w głowie, że ludzie ludziom mogą gotować zły los, a bynajmniej być tak nieludzkimi, by nie zawrócić i nie pomóc.

    Związki zawodowe, co by o nich złego nie mówić, ochraniają pracowników przed niewłaściwym traktowaniem. Organizowanie strajków, protestów, okupowanie zakładów pracy to wynik głosu ludu, to znaczy demokracji, któremu nie jest dobrze. To także powód do obaw pracodawców, którzy wyzyskują pracowników. Wszyscy jednak mają skupić uwagę na zarządzających związkami zawodowymi, by bogaci nie bali się, iż ludzie przejmą kontrolę. Ludzie tym bardziej nie wybaczają tym, którzy mają ich chronić, i to dobrze wie, wręcz wykorzystuje, klasa majętna. Kierują więc nas na odpowiedni tor, tor rozpoczynający kłótnie i waśnie w naszym gronie. Siła asertywna, umiejąca powiedzieć „dość” ma zniknąć na dobre. Krezusi w swoim kręgu starają się być solidarni, utrzymywać ze sobą relacje, dbać o swoje, a jednocześnie niszczą to wszystko u reszty społeczeństwa.

    Dzisiaj kontroluje się nas nie siłą, ale kreowaniem naszych poglądów, postaw wobec sąsiada, kolegi z pracy czy koleżanki ze szkoły. Staliśmy się konsumentami czyhającymi na nowy gadżet, chwalącymi się nim, rywalizującymi ze sobą konkurentami o miano osoby nowoczesnej i najmądrzejszej. Tylko gdzie tutaj ta mądrość? Zwracamy uwagę na powierzchowność, tymczasem najważniejsze, decydujące o naszej sferze życiowej kwestie przechodzą niezauważone. Postęp technologiczny okazuje się rozwojem jedynie dla garstki ludzi, która mimo oficjalnie panującej demokracji ma najwięcej do powiedzenia. To oni o nas najwięcej wiedzą: kiedy korzystamy z kart płatniczych, co kupujemy, gdzie pracujemy (skąd przychodzi wynagrodzenie), w którym miejscu się aktualnie znajdujemy, z kim rozmawiamy i o czym. Wszystkie te dane gromadzi się głównie dla potrzeb banków, sklepów itd., czyli dla celów finansowych, handlowych, ale nierzadko bywają nadużycia, by zastraszać lub doprowadzać do czyjegoś samobójstwa.

    Dlaczego jako konsumenci nie jesteśmy chronieni? Widać to na przykładzie reklam. Czy one nas odpowiednio informują o produkcie, jakości, trwałości i cenie, czy raczej przedstawiają bajkę? Czy każda reklama wyborcza dokładnie przedstawia, tj. krok po kroku, powód zmian, jak zostaną przeprowadzone innowacje i jaki będzie tego w najgorszym razie efekt? Może nie każdy jest w stanie pojąć powody, formę i wynik omawianych, przyszłych przemian, ale nie zmienia to faktu, iż obywatel powinien być wystarczająco poinformowany. Mamy żyć w niewiedzy i mimo wszystko oddawać głos, kupować produkt, gdyż nie chcemy uchodzić za odizolowanych dziwaków. Dochodzi do tego, że nie czujemy, zwłaszcza po wyborach, że mamy wpływ na politykę. Nasza rola zdaje się rozpoczynać w lokalu wyborczym i kończyć przy urnie wyborczej. Pomniejsza się naszą rolę, byśmy niczego czasem nie zmieniali, nie tylko nie patrzyli im na ręce, ale też nie przekazywali sobie – o nich, o tym, co wyczyniają – informacji. Toteż jakakolwiek mobilizacja może skończyć się wcześniej, niż cokolwiek dokona. Wystarczy, że sprawi się, by nie działała konstruktywnie, a kropką nad i niech stanie się nazwanie tych działaczy ludźmi sfrustrowanymi, którym nic lub wiele się w życiu nie udało, co przywodzi reszcie społeczeństwa obraz ofiar losu. Kto z ofiarami losu chce walczyć o lepszą przyszłość narodu? Wobec tego cel majętnych zostaje osiągnięty.

    Czy potrafimy organizować się w dobie pokoju, by dążyć ku równości? Możemy zdobyć się na porzucenie maski egoizmu i na nowo stać się ludzcy, jak małe dzieci, chcące ze sobą przebywać i dzielić się swoimi dobrami? Jeśli bowiem odpowiedź nie brzmi twierdząco, oznacza to, iż już przejęliśmy, wręcz zakorzeniono w nas, wartości wyznawane przez bogatych: chciwość, żądza, osiąganie celu kosztem pozostałych, nienawiść wobec ludzi z problemami. I kto tu jest, jeśli można to w ogóle stopniować, bardziej patologiczny, pijak niemogący się z takimi realiami pogodzić, niemający ambicji, gdyż mu je odebrano, czy my – ludzie pozwalający na nierówność, zezwalający innym władać sobą poprzez regulowanie liczby miejsc pracy, zmianę nas w egocentryków i nawiedzonych głupich szczurów startujących w wielu wyścigach, by zaspokoić wmawiane nam potrzeby konsumenckie? Kto bardziej pozwala sobie w kaszę dmuchać? I czy potrafimy oduczyć się tej nabytej wiedzy, która tworzy tę nierówność?

    Czy tak jak alkoholik potrzebujemy pomocy, w naszym wypadku puryców, by z tego wyjść? Jeśli liczymy na te „mądre, majętne” głowy, to warto zrozumieć, że nie w ich interesie jest nas wspierać. Tylko sami, w zgodzie i rozumiejąc swojego sąsiada, możemy sobie pomóc.

 

 

Translate »