Zezwolenie autorki
na umieszczenie treści jej pracy
Jechaliśmy z mamą i tatą na działkę niedaleko Chełmina. Podróż była długa i wyczerpująca. Przez ostatnie kilkanaście kilometrów trzykrotnie się pytałam, czy aby na pewno jesteśmy już blisko. Nigdy tam nie byłam, gdyż rodzice zakupili nieruchomość kilka tygodni wcześniej i sami odwiedzili to miejsce tylko dwa razy – przy oglądaniu i przy zakupie.
Nagle moje zmęczone oczy ujrzały wyjątkowy widok. To maleńki pagórek, a na nim drewniany, piętrowy domek ze strychem. „To jest mansarda!” – krzyknęłam. Inni się tylko spojrzeli na mnie. Gryms i okiennice mi się podobały, fronton był oryginalny, ale zadawałam sobie pytanie: „Skoro to niepruski mur, to jak to coś przetrwało niejedną burzę?”. Obawiałabym się być tutaj sama w czasie takiej pogody. Po wejściu od razu rozległo się skrzypienie podłogi. Belkowania zabierały trochę miejsca, ale i tak było go sporo, jak na taki mały dom. Szybko obejrzeliśmy z Miksiem – moim pieskiem wszystkie pomieszczenia. Wszędzie panował zapach drzew. Nie trzeba stosować żadnych odświeżaczy powietrza – pomyślałam. Po chwili rodzice pokazali mi mój pokoik. Od razu rzucił mi się w oczy stary stolik, krzesło i obraz na ścianie. Ukazywał on brązowego konia o smutnym spojrzeniu. Usiadłam przy stole i wpatrywałam się w krajobraz widoczny przez małe okienko. Wszędzie widziałam zieleń, którą oświetlało słoneczne światło. Zamyśliłam się, gdyż naszło mnie wspomnienie ubiegłego lata. Prędko jednak powróciłam do siebie i zostawiając plecak, wyszłam i udałam się do kuchni, w której to roiło się od antycznych mebli i dawnego osprzętu.
Mama była zafascynowana domem. Nie mogła się doczekać wędkowania w pobliskim stawie. Niedługo po rozpakowaniu się i rozdaniu nam bułek na drugie śniadanie, poszli nad wodę, ja zaś zostałam, zapaliłam jedną ze świeczek znajdujących się w szafce kuchennej i wpatrywałam się w płomyk. Był środek dnia, ale zaciekawiło mnie to, jak niegdyś żyli ludzie. Nie było elektryczności, toteż i w tym domu brakowało takiej instalacji.