Menu Zamknij

Streszczenie „Glorii victis” Elizy Orzeszkowej

 

   Nad litewskie Polesie dotarł personifikowany wiatr, którego nie było w tych stronach z pół wieku, gdyż latał po całym świecie, słuchał opowiadań natury i przekazywał zasłyszane historie dalej. Przywitał się ze znajomym mu lasem, dawnym przyjacielem, ze świerkami, dębami i brzozami.

 

   W pewnej chwili wiatr powiał za Kanał Królewski, na leśną polankę, w której swój żywot pędzą dzikie róże, paprocie, trawa. Niby to samo miejsce, ale jednak coś uległo zmianie. Od drzew, leśnych kwiatów usłyszał o mogile bezimiennych bohaterów. Chce poznać opowieść o pochowanych tu osobach, o czasach powstania styczniowego, które miało miejsce w 1863 roku. Głównym narratorem stał się stary, acz potężny dąb. Opowiedział on o niezwykłych zdarzeniach niegdyś się tu rozgrywających.

 

 

 

   Dawno temu, w maju na leśnej polanie zatrzymał się kilkusetosobowy oddział powstańców. Ludzie ci walczyli z rosyjskim zaborcą. Lwia część tychże partyzantów była młoda, przeróżnie odziana i mająca ze sobą różne uzbrojenie. Każdy jednak posiadał czworokątną czapkę w kolorze amarantowym bądź polnych chabrów. Żołnierze polscy rozbili obóz. Pierwej zbudowali z gałązek parę namiotów, później przygotowali wieczerzę, po której zaśpiewali pieśń „skargi, ufność i prośby”.

 

   Dowodził nimi sam Romuald Traugutt, czyli „człowiek świętego imienia”. Ten człowiek jednak nie leży w mogile, którą widzi wiatr. Zginął on daleko od tego miejsca. Opowiadający przedstawia jego jako męczennika, osobę, która poświęciła swoje rodzinne szczęście: żonę, dzieci, ciepłe cztery ściany dla dobra wszystkich rodaków. To on wyszedł z domu i „wziąwszy na ramiona krzyż narodu swego” ruszył, by walczyć o wyzwolenie ojczyzny. Głosem przypominał Leonidasa, czyli znanego króla Sparty, który w 480 r. p. n. e. stał z przodu Spartan i powstrzymał armię perską. Choć wszyscy jego poddani polegli, ich ofiara nie poszła na marne, albowiem stała się znakiem męstwa, gotowością do oddania własnego życia za istnienie kraju, a przez to i symbolem bohaterstwa i patriotyzmu. Polacy na tej ziemi czuli się wolni Polana byłą dla nich namiastką upragnionej niepodległej ojczyzny.

 

   Na czele jazdy stał, mianowany rzez Traugutta, niejaki Jagmin – szlachcic. To piękny i dostojny młodziak, przypominający swoją posturą Herkulesa, a z rysów twarzy – szlachetnego Rzymianina, Scypiona. Zamieszkał w otoczonym bluszczem i drzewami domu. Po przyłączeniu się do oddziału powstańców, jego towarzyszem okazał się piękny, ognisty rumak. Koń ten był rasy arabskiej. Poza tym zaprzyjaźnił się z drobnym dwudziestolatkiem – Tarłowskim, który nie pochodził z tych samych stron, lecz przybył do pobliskiego miasteczka, ażeby szerzyć tu oświatę wśród plebsu.

 

   Naukowiec ten był „naturalistą”. Interesował się otoczeniem, przyrodą. Pragną dzielić się tym, co wie z „maluczkim” światem. Marian, znany też jako Maryś, miał siostrę o pięknym imieniu – Anielkę. To z nią zajmował się badaniami przyrodniczymi. Stracili bliskich, więc tym mocniej się kochali. Rodzeństwo nigdy się nie rozstawało na dłużej. Razem pracowali, spacerowali, dyskutowali. Po pewnym czasie zaprzyjaźnili się z Jagminem.

 

   Między Anielką a tym nowym zaczęła rodzić się miłość, ale ich relacje były pozbawione pochopnych wyznań. Na drodze do ich szczęścia stanął zryw Polaków i obowiązek względem ukochanego kraju. Za dziesięć dni mieli się zgromadzić w Dziatkowiczach i z tamtej lokalizacji udać się wspólnie za Kanał Królewski do lasów horeckich. Anielka była świadoma, iż jej brat jest człowiekiem odpowiedzialnym i wyruszy z powstańcami. Ze łzami w oczkach powtarzała: „Idź, Marysiu, idź! Trzeba!”. Wieczorem prosiła Jagmina o zaopiekowanie się nim. Zapewnił ją, iż to zrobi, jak również, iż ją kocha poprzez pocałunki złożone na jej rękach. Ta też razem z naukowcem w oddziale znalazł się Jagmin – dwóch ukochanych mężczyzn młodej kobiety.

 

 

   O następnych wydarzeniach opowiada świerk, który tym samym przejął obowiązki narratora. Opisał on życie powstańców w lesie i ich walki z Rosjanami. Minęła wiosna, a oddział dowodzony przez Romualda Traugutta zdążył już otoczyć wiele potyczek z zaborcami. Tarłowski radził sobie zaskakująco dobrze, a w jednej z bitew uratował życie Trauguttowi. Atoli wewnątrz był rozdarty, ponieważ nie urodził się, by walczyć, a dla nauki.

 

   Młodzi ludzie wracali z walk zmęczeni, często zranieni, ale zwycięscy. Wódz zbierał ich podówczas na polanie i dziękował za włożony trud, poświęcenie, odwagę.

 

 

   Dalszą część opowieści opowiada leśna brzoza, która zdaje się najwięcej wiedzieć o uczuciach Marysia. Mówi ona o jego zupełnie innym od reszty zachowaniu. Młody powstaniec nie oddał się całkowicie kwestii walki o wyzwolenie kraju, gdyż w głębi duszy pozostał tym, który wolał studiowanie przyrody, zachwycanie się wyjątkowością natury. Tak naprawdę kochał wiedzę, świat i wszystko, co go otaczało. Nierzadko dzielił się nabytą wiedzą na temat fauny i flory, dzięki temu powodował u powstańców uśmiech na twarzy. Dzięki niemu ich myśli były chwilowo wolne od całej tej bitewnej, szarej rzeczywistości. Pod zasłoną nocy wiele czasu spędzał na rozmowach z Jagminem, który wciąż wspominał Anielkę. Obaj wiedzieli, iż gdzieś tam znajduje się zwykły świat, który porzucili z powodu powinności wobec krajan. Zdawali sobie sprawę, że teraz każdy dzień może przynieść cierpienie i sen wieczny. Mimo tego nie przestali marzyć o odległej przyszłości, o czasach, w których Polska będzie wolną od innych państw.

 

 

   Kolejny raz odezwał się stary dąb, który opisuje ostatnie, jakże tragiczne zdarzenia mające miejsce jesienią. Pewnego dnia posłaniec poczty obywatelskich – pan Kalikst dotarł do obozu z wiadomością o przeważającej licznie sił zaborczych, którzy już otaczają las i zbliżają się do nich. Uzbrojone oddziały nieprzyjaciela tak otaczały zadrzewiony teren, aby czasem żaden Polak im się nie wymknął. W momencie otrzymania tej wieści była jeszcze szansa na ucieczkę. Aliści Traugutt zaczął rozwiewać wątpliwości wśród towarzyszy: „ci, co zginą, będą siewcami, którzy samych siebie rzucą w ziemię, jako ziarno przyszłych plonów. Bo nic nie ginie. Z dziś zwyciężonych dla jutrzejszych zwycięzców powstają oręże i tarcze”. Tak też żołnierze polscy podjęli decyzję o stanięciu do walki.

 

   Oczywiście Rosjanie mieli przewagę liczebną, acz partyzanci zdążyli przygotować na nich zasadzkę. Skryci za drzewami oczekiwali nadchodzących wrogów. Za jednym z drzew skrył się Maryś, który za koszulą, na piesi, uchował list od siostry. Rozpoczął się krwawy bój i niestety, przeczytanie go odłożył na później.

 

   Bitwa trwała wiele godzin. Z obu stron zaczęli padać ranni i zabici. Romuald celnie strzelał zza ukrycia. Przytłaczająca przewaga sił nieprzyjacielskich przesądzała o losach starć. Mimo tego Polacy nie poddali się i walczyli do samego końca. Rannych i umierających wojowników o niepodległość przenoszono do namiotu na polanie. Tam też dwóch lekarzy ciężko pracowało, starając się ulżyć cierpiącym. Gwałtownie wystrzelona przez jednego z rosyjskich żołnierzy kula dopadła naukowca. Ugodzony w ramię Maryś padł na ziemię. Koledzy podnieśli go, przyjaciel zaniósł do namiotu, w którym doktorzy zajęli się jego raną. W tym czasie oddział obcych krok po kroku wypierał, próbujących się dalej bronić, Polaków z zajętych przez nich miejsc.

 

   Kulminacyjnym momentem tejże bitwy jest wyskoczenie zza drzew wrogiego wojska na koniach. Nieprzyjacielskie oddziały przedarły się przez las i dotarły na polanę. Ruszyły przez polanę. Przepuścili szturm na stojący tam namiot. Raptownie wpadli do jego środka, do leżących tam rannych, i rozpoczęli masakrę. To był masowy mord bezbronnych już, konających Polaków. Na ratunek swoim krajanom ruszył Jagmin z ludźmi, lecz nie zdążył im pomóc. Kiedy oddział jazdy pod jego wodzą dostał się do namiotu, ujrzał zabitych rodaków. Ostatni poległ Tarłowski. Został on przebity kilku plikami jednocześnie. Barbarzyńscy wrogowie wznieśli go tak ku górze. Poraniony Maryś ostatnim wysiłkiem rzucił w stronę Jagmina pokrwawioną chustkę, prosząc go o oddanie jej Anielce: „Jagmin! siostrze!”.

 

   Przyjaciel, choć zapewne miał jak najlepsze intencje, nie wypełnił jego ostatniej prośby. W tej chwili został zraniony jego koń, przez co padł. Wokół niego byli już sami nieprzyjaźni mu żołnierze, zatem jego śmierć była dlań pewna. Bez szans, w ogniu strzałów musiał zginąć.

 

 

   Kiedy dąb skończył opowiadać dzieje powstańców, leżący na bezimiennej, leśnej mogile, wstrząśnięty wiatr zapłakał. Potem zapytał o krzyżyk znajdujący się na grobie. Leśne kwiatki, maleńkie liliowe dzwonki dobrze wiedziały, skąd się on tu wziął. Opowiedziały mu historię tegoż niedużego krzyża. Wiele lat po opowiedzianej konfrontacji umieściła go tutaj pogrążona w żałobie kobieta odwiedzająca polanę. Była nią Anielka o melancholijnym wyrazie twarzy. Pełna smutki i samotności długo opłakiwała ukochanych mężczyzn. Leżała na mogile i opowiadała o bólu, jaki czuje po ich stracie. Ubrana w ciemnego koloru suknię podniosła się, zostawiła ten krzyżyk i potem odeszła. Nigdy już tu nie powróciła.

 

   Mijały następne lata, natura zmieniała się zgodnie z porą roku, zwierzęta przechodziły, ptaki przelatywały, a grób trwał w zapomnieniu. Dąb podsumowuje opowieść zdaniem „I ciągle płynął tędy nieśmiertelny strumień czasu, niestrudzenie szemrząc: «Vae victis!», czyli w pogardzie dla zwyciężonych «biada zwyciężonym»”.

 

 

   Po skończeniu rozmowy, wiatr powstał z mogiły, otarł łzy i ruszył w dalszą drogę. Widocznie był innego zdania, gdyż wznosząc się nad polanę, wzniósł okrzyk „gloria victis!”, czyli „chwała zwycięzcom!”. Przelatując przez las, a później nad wodami, miastami i wsiami krzyczał „gloria victis!”. Tak oto z historią o bohaterskiej śmierci polskich powstańców wyruszył w świat.

 

Translate »