„Dobrze widzi się tylko sercem.
Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”
Przychodząc na świat, wszyscy żyjemy w swoim nierealistycznym świecie, w którym istnieje dobro, alterocentryzm, krasa, przyjaźń, miłość i eudajmonia. Podróż dziecka przez świat dorosłych rozpoczyna się już za młodu, gdy jeszcze nie potrafimy dobrze mówić, ani samodzielnie myśleć. To właśnie wtedy nasi rodzice zaczynają, pragnąc naszego szczęścia, dzielić się z nami swoimi mądrościami. Ich poglądy zaczynają być naszymi. Świat dużych zaczyna pochłaniać ten dziecka. Jakby na przekór słowom Jezusa „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego” [Mt 18,3.] Skoro świat dojrzałych jest tak przepełniony umiejętnościami przekazywania rozsądnych rad, to dlaczego sami nie potrafią żyć podług ustalonych kryteriów? Skąd te konflikty między narodami, partiami? Dlaczego kiedy niekiedy słychać kłótnie zza ściany? Myślimy, że skoro jednak quasi-dobro nie niszczy świata, gdyż ten dalej istnieje, to najwidoczniej tak musi być. Wyrastamy na planecie wspaniałych wartości i im stajemy się więksi, tym ona coraz mocniej się kurczy. Czujemy się samotni w swoim świecie. Ciekawość dotycząca innych implikuje rozpoczęcie życiowej wędrówki. W końcu bytowanie pełnoletnich wygląda inaczej od dziecięcego. Skoro oceniają siebie jako zawołanych, doświadczonych i inteligentnych, nakazują nam posłuszeństwo, to nie powinni znać odpowiedzi na wszystkie pytania traktujące o tym, co widzimy? Dlaczego, gdy nie znają odpowiedzi, nie mają tyle mądrości i odwagi, aby zamiast nas zbywać, przyznać się do braków w erudycji?
Mały Książę, podobnie do większości młodych, pragnął mieć przyjaciela. Niestety, na pierwszej planecie królujący sobie sam władca, ukazał nudę i dziwaczność żywota dorosłych. Po styczności z drugim światem, światem Próżnego, oraz trzecim – Pijaka, stanowczo stwierdził, że „dorośli są zdecydowanie śmieszni”, a nawet „bardzo, bardzo śmieszni”. Kiedy trafił na planetę wciąż liczącego gwiazdy Bankiera, sądzącego, że te przeliczone należą już wyłącznie do niego, uznał zajęcie dorosłego za zabawne, poetyckie i mało poważne. W końcu posiadanie i pieniądze, w świecie dzieci, nie są najistotniejszym aspektem życia. Uczyli nas, że to poszanowanie drugiego człowieka i jego uczuć powinno być priorytetem. Najważniejsza miała być przyjaźń oraz miłość. Co się stało z ich własnymi przekonaniami i konsekwentnością? Czy, jak dorośniemy, będziemy musieli być podobni? Latarnik, choć robił coś nie tylko z własnych pobudek, nie miał w swym świecie miejsca dla innych. Starszy Pan – geograf uważał siebie za zbyt ważnego, aby samemu coś zrobić, przez co brał na wagę wyniki badań innych naukowców. Nie potrafił nic ciekawego powiedzieć o własnej planecie.
Wydawało się już, że przenigdy nie odnajdzie kompana. Mówił, że „najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”, zresztą to samo oświadczali nam opiekunowie, kiedy nie wyruszyliśmy jeszcze ze swojej kuli pełnej dziecinnych imaginacji i pojęć na tematy podstawowe. W takim razie skąd to zainteresowanie pięknymi rzeczami, a lekceważenie tych brzydkich? Dlaczego ludzie okazują się być równi i równiejsi? Czy ten, kto lepiej wygląda, jest lepszy tylko dlatego, że lepiej sobie radzi ekonomicznie? Czy nie powinniśmy sugerować się sercem, które działa na zasadzie prześwietlenia, zagląda w zakamarki dusz tych, z którymi mamy styczność. Ukazuje to, jaki ktoś jest w istocie. To właśnie dzięki niemu wiemy, czy ktoś nadaje się na naszego przyjaciela, czy nie. Krótko mówiąc nierzadko serce widzi to, co przez oko pozostaje niezauważone. Zatem patrzeć sercem, to inaczej rozumieć uczucia reszty. Jakże ważna jest tutaj chociażby chrześcijańska nauka, co dowodzi cytat mówiący, że warto „kochać bliźniego swego, jak siebie samego”. Zamiast widzieć u ludzi ich zewnętrzną powłokę, lepiej spojrzeć w ich wnętrze. I właśnie w ten sposób patrzył na innych ten mały, acz o wielkich ideałach, bohater. Dzięki temu poznał pejoratywne cechy dorosłych. Czy jednak nie miał racji surowo ich oceniając? Długo przecież poszukiwał, nim znalazł swojego kamrata. Na szczęście przekonał się, że są jeszcze dorośli, którym nie brakuje wyobraźni i dobra.
Każdego z nas napotyka czas zwątpienia w to, co kiedyś było dla nas oczywiste, słuszne i dobre. Zwykle wtedy zachowujemy się jak ci dorośli: smutki topimy w alkoholu, stajemy się pełni chęci posiadania i władzy. Gdzieś w środku nas tkwi nadzieja na powrót do własnego świata, w którym panuje niezmienna wiara w dobry sposób postępowania. Gdy jednak wracamy do domu i widzimy, jak nasza torba została przecięta, a rzeczy z niej zostały nam skradzione, zdajemy sobie sprawę, iż nigdy już nie powrócimy nie tylko do dziecinnych lat, ale i do tego świata. Chociaż, gdybyśmy się postarali, to może po pewnym czasie i przy dużym wysiłku, nam by się to udało. Ponoć recepta jest prościutka. Wystarczy otworzyć serca, bo „nie wszystko złoto, co się świeci”. Tytułowej postaci książki Antoine de Saint-Exupéry’ego się powiodło. Może i „dorośli są bardzo dziwni”, ale kto to może zmienić, jeśli nie oni sami? Chyba że starszym zależy na tym, aby postępowanie dzieci było dojrzalsze od ich poczynań. Widocznie bardziej doświadczeni muszą nie tyle się nauczyć jeszcze wielu rzeczy, ile skłaniam się ku temu, że oduczyć. Inaczej ciężko będzie im czerpać radość z zachodów i wschodów słońca. Mały Książę nie nauczył się tego, co kluczowe od dorosłych. Nauczyły go tego same relacje między istotami żywymi. Jedyne, co nowego się dowiedział za ich sprawą, to że brak w ich świecie przestrzegania reguł, przez co tak naprawdę trudno ich zrozumieć. Swoją drogą, nie dziwi mnie już fakt trudu, jaki dorośli muszą podjąć, by pojąć świat młodych. Nic też dziwnego, że rzadko komu udaje się zmienić, nawet chrześcijanom. Szkoda, że dorosły nie pamięta swojej dziecięcej planety. To tak, jak wół nie pamięta, jak cielęciem był. A przecież to właśnie w pierwszych trzech latach naszego życia kształtowała się nasza tożsamość, którą gdzieś po drodze, zdaje się, zatraciliśmy już na dobre.