Menu Zamknij

Jak to los zarządził moimi wakacjami

 

 

   W życiu każdego z nas przychodzi moment, który łatwo jest uznać za niespodziany. I nie mowa o śmierci, choć poniektórzy tak się jej obawiają, że asekurują finansowo swoich bliskich w towarzystwach ubezpieczeń. Co się tyczy mnie, muszę przyznać, że jak prawdziwe dziecko, nie zwykłem jeszczem zastanawiać się nad końcem własnego świata. Jedyne czym zaprzątałem sobie głowę to pragnieniem przeżycia niezwykłej przygody. Gdyby jednak ktoś podszedł do mnie w maju i oznajmił, iż przy końcu czerwca przejadę Czechy, Austrię, a następnie zwiedzę sporą część Italii, temu odrzekłbym bez namysłu:

– Pisuj sobie opowiadania podróżnicze, pisuj powieści fantastyczne, albowiem masz bujną wyobraźnię.

   W istocie prędzej przypuszczałbym, iż polecę samolotem do Wielkiej Brytanii, w której to mieszka paru znajomych mojej mamy bądź uwierzyłbym, iż zostanę w domu, niż w to, iż czeka mnie nieprzeciętna, niespodziewana wyprawa. A jednak mylić się jest rzeczą ludzką.

 

 

 

   Pewnego poranka przyszedłem do kuchni i wziąwszy do ręki kubek herbaty, natrafiłem wzrokiem na kartkę leżącą na blacie. Odłożyłem napój i zacząłem ją czytać. Było to jakoś w owym czasie, w którym Natalka przyjęła już I Komunię Świętą, a Damian oczekiwał na rocznicę swojej. Uznałem, że skoro jest tam mowa o Włochach, to wyjechać mają zamiar jeno znajomi rodziców, którzy niedawno u nas gościli.Zewsząd otrzymywałem przez lata komunikaty, iż rodzice mają dość wyjazdów do tego kraju, gdyż jeździli tam często przed moimi narodzinami. Nic więc dziwnego, że wobec takiego stanu rzeczy i w tamtej sytuacji negowałem możliwość ich podróży w ten europejski rejon. Rozmyślałem tak tedy długo o tym, czego nigdy za młodu nie zobaczę przez to, iż Italia przejadła się mojej rodzinie. Przez zadumę nie zauważyłem zawieszonego na mnie spojrzenia mojego taty. Coraz większa skrucha ogarniała serce moje, gdy zacząłem mieć wątpliwości co do słuszności moich przekonań. Szybko jednak zacząłem zadawać sobie pytania: Czy jednak rodzice zatęsknili za tym miejscem i zostawią mnie z dziadkami? A co jeśli komuś sprawiają prezent, a ja tak źle o nich myślę? Cóż to będzie, jeśli okaże się, iż tylko jeden z rodziców wyjeżdża, a drugi zostanie ze mną?

– Wielki Boże! – myślałem dalej. – Tak być nie może.

   I zdjął mnie strach.

– Co to będzie? Co to będzie? – pytałem się sam siebie.

 

   Tymczasem otworzyły się drzwi do kuchni i weszła do niej mama.

– Czy tata ci już powiedział, że to lato spędzimy w Italii? – zapytała zaspana.

– Nie zdążyłem – odparł ojciec.

– To już wiesz, skarbie – rzekła uśmiechnięta.

   W tych wszystkich rozważaniach znacznie się omyliłem. Niczego już nie rozumiałem.

– Jak to? – odezwałem się zaskoczony – Do Włoch? – pytałem dalej – Przecież jeździliście tam przez kilka dobrych lat, prawda? Mieliście już dość, czyż nie?

– Zgadza się, ale po tak długiej przerwie warto pojechać tam raz jeszcze – powiedział tata.

– I nigdy nie byliśmy tam z tobą – dodała matka.

– To ja… – urwał mi się głos.

– Tak. Ty też jedziesz – oznajmił ojciec.

   Toż to było dla mnie już za wiele. Zacząłem się zastanawiać czy czasem nie zatraciłem mojego instynktu, który podpowiadał mi, co może się zdarzyć. Zazwyczaj nie myliłem się w tak istotnych sferach życia, ale tym razem nie miałem szans. Nie przyszło mi na myśl, że moi rodzice będą chcieli pojechać do miejsca, którym są znudzeni, tylko po to, bym je poznał. Czyżby nabyli umiejętność czytania w moich myślach?

– Mam do was prośbę – zwróciłem się do rodzicieli.

– Słuchamy – oświadczyli zaciekawieni.

– Owóż prosiłbym was, byście wraz z paszportem zapakowali mój poradnik „Włochy, jakich jeszcze nie znacie”.

– Pamiętam o nim – wyznała matula – i już go zapisałam na listę rzeczy niezbędnych.

– Dzięki – rzekłem, uśmiechając się do mamy, i pochwyciwszy za ucho kubka, udałem się do swojego pokoju.

   W oczekiwaniu na śniadanie obejrzałem ów przewodnik. Byłem niezmiernie zdumiony tym, co miało w niedalekiej przyszłości się wydarzyć. Nie mogłem jeszcze uwierzyć, że już niebawem zobaczę, jak wyglądają włoskie tereny. Tym bardziej że w tym okresie jest to dość ciepławy kraj.

   Godzina siódma rano uderzyła na naszym zegarze, a ja, siedząc przy stole i zajadając się ciemnym pieczywem z awokado, pieprzem, szpinakiem, pomidorami i kiełkami brokuła, rozmarzyłem się o wakacjach, niebywale długo rozmyślając o Rzymie.

   Przy drugim śniadaniu, a odbywa się ono zwykle w szkole przed jedenastą (w przerwie między zajęciami), dotarło do mnie, iż zostałem przez rodziców postawiony przed faktem dokonanym. Odebrano mi możność sprzeciwu. Zapewne to sprawka matczynej inteligencji, która podpowiadała jej, nawiasem mówiąc całkiem słusznie, że chciałbym kiedyś się tam udać. Jednakże nie rozważałem dalej tych spraw choćby z tej uwagi, że owoce (banan, kiwi, jabłko i garść orzechów laskowych) pochłonąłem w mgnieniu oka.

   Między piętnastą a szesnastą jadam obiad, którego zjedzenie najdłużej mi zajmuje. Przy powolnym i dokładnym gryzieniu każdego kęsa nie traci się możliwości rozkoszowania ulubionym obiadem, a właśnie taki był tego dnia; na pierwsze danie – zupa pomidorowa, na drugie – naleśniki z truskawkowym i grejpfrutowym dżemem. Toteż nie dziwiło mnie, że ciesząc się dobrymi smakami, odprawiłem myśli związane z kanikułami. Oczywiście świadom był, że kłębią się one nade mną, acz nie poddawałem się im, a żyłem wtenczas chwilą obecną. Długo tak nie pożyłem, ale przynajmniej raczyłem się pożywić tym momentem. Bynajmniej nie była to pierwsza taka sytuacja, ale po raz pierwszy zrezygnowałem z tak rozkosznych wyobrażeń. Zaraz później zacząłem widzieć siebie odwiedzającego tamtejsze muzea, ale skutecznie przerwała mi wizję moja siostra, która pretensjonalnie oznajmiła mi, że dzisiaj jest mój dzień sprzątania, więc mam ogarnąć przedpokój. Korytarz ten wiódł do każdego pomieszczenia domu, więc zadanie utrzymania go w czystości przypadało wszystkim. Stąd pomysł wyznaczenia kolejności. Niestety, nie umiem chędożyć i dumać nad czymś przyjemnym, gdyż wtedy trzeba skupić się na wykonaniu nieprzyjemnych czynności, toteż zawiesiłem przemyśliwanie wakacyjnych tematów.

 

   Wznowiłem roztrząsanie letniej tematyki w trakcie podwieczorku. Czasomierz wybił osiemnastą, a ja wraz z rodziną zajadałem się sałatką warzywną oraz mlekiem ryżowym zmiksowanym z bananem. Nie myślałem zbyt wiele o posiłku, wolałem bowiem wrócić do tych nieznanych mi miejsc. Zacząłem nieco się martwić; a co jeśli Włochy mnie rozczarują? Mam nadzieję, że tak się nie stanie, skoro moi rodzice przez tyle lat je odwiedzali. Niemniej, zastanawiało mnie czy można tak nagle przestać je lubić. Obecnie nie mogę się nacieszyć tym, że mam odwiedzić Włochów, ale jeśli nie będzie tak, jak się spodziewam, to czy ot tak przestanę się nimi interesować? Może z Italią jest tak jak z zakazanym jabłkiem; chcemy go do momentu, kiedy nie skosztujemy, a później, poznawszy już to, iż nie odbiega ono smakiem od innych, przestajemy go pragnąć. Co prawda wyjazdu do tego państwa nikt mi nie zabraniał, ale wiedząc przecież, że nikt nie planuje wyjazdu do niego, i będąc jeszcze młodym, bym się nie zdobył na tak nierozważny krok.

– Odrobiłeś lekcje? – jął pytać mój ojciec – Wiesz, że wakacje zbliżają się nieubłaganym krokiem, a to wiąże się z zaliczaniem przedmiotów?

– Tak, tato. Masz rację – przyznałem, wpatrując się w drewniane podłoże i kontynuowałem – i zaraz się biorę za matematykę.

– Jakbyś potrzebował pomocy, to wiesz, gdzie jesteśmy – stwierdził głośno, po czym opuścił mój pokój.

   I w ten sposób musiałem ponownie zrezygnować z tego, co ubóstwiam – z zagadnienia dotyczącego mojego zamiłowania do kraju słynącego z makaronu. Dopiero podczas kąpieli miałem chwilę, aby przemyśleć jeszcze kilka spraw. Musiałem zrobić listę niezbędnych rzeczy, które powinienem zabrać. Z pewnością będzie to aparat fotograficzny i notes, abym zapisywał pokonaną drogę oraz to, co naocznie widziałem. Do tego ręcznik, szczotki turystyczne z płynem, żel, szampon oraz kilka ciuszków, buty, krem z filtrem UV i koniecznie czapka z daszkiem, bo inaczej będzie mnie czekała eskapada z mamą po sklepach włoskich. A ta kobieta w takiej dżungli czuje się jak ryba w wodzie, więc z pewnością stracilibyśmy cały dzień.

 

   Kolację spożywałem, myśląc o tym, czy nie zabrać ze sobą jakiejś gry, a że lubię z rodzicami grać w karty, to im to zaproponowałem.

– Spokojnie. Jeszcze mamy czas na przemyślenia – uspakajał mój zapał tata.

– Wiem – stwierdziłem, acz nadal gnałem myślami do dnia wyjazdu. Po takiej nowinie nie łatwo jest żyć jak wcześniej. Czyżby ojcu się to nigdy nie przytrafiło?

   Mimo wszystko próbowałem skupić się na spałaszowaniu jedzonka, którym był chleb razowy z pasztetem fasolo-jaglanym i łycha gulaszu z czerwoną fasolą. Kiedy jednak mama przyniosła pestki dyni, przeczuwałem, że przy obieraniu ich ze skorupki nie obejdzie się bez przodującego dziś tematu.

– Myślę – zaczęła mówić mać – że dobrze będzie, jeśli otrzymamy od ciebie spis potrzebnych ci rzeczy do końca tygodnia.

– Biorąc pod uwagę, że dzisiaj jest wtorek, to masz jeszcze trochę czasu na zdecydowanie się, ale nie zamieniaj się w mamcię i nie szykuj ubrań na dwa bagaże – raczył podkreślić dwa ostatnie słowa.

– Moim zamysłem nie jest brać wszystkiego, a wręcz przeciwnie, jak najmniej.

– Dlaczego? – zapytała rodzicielka.

– Jeśli wezmę ze sobą dom, to równie dobrze czas letni mogę spędzić tutaj. W końcu niczym nowym by się nie wyróżnił niezależnie od żmudnej i długiej podróży, prawda?

– Otóż to – poparł mnie ojciec.

– A ja wezmę trochę ubrań – stanowczo oznajmiła siostra i dodała – i nie interesuje mnie, co o tym myślicie.

– Obyś dotrzymała słowa – dodałem.

– Jakiego słowa? – zapytała zaszokowana.

– Powiedziałaś, że weźmiesz trochę ubrań, a trochę to trochę, czyli niewiele – odparłem.

– Trochę to też niemało – zaczęła się droczyć.

– Trochę to niedużo, maleńko i niezależnie co o tym myślisz, a jak nie wierzysz, to sprawdź w słowniku synonimów – rzekłem i dworowałem sobie z jej podejścia do pakowania – Nadal bowiem przy pakowaniu mylisz „trochę” z „dużo”, a gdy mówimy ci, że cały duży bagaż samych wdzianek to „duża” przesada, mówisz nam, że tylko „trochę” dałaś się ponieść chęci posiadania.

– Po co mi to mówisz? – badała moje intencje.

– Nie mam zamiaru cię zranić, a jedynie zapobiec twojemu rozpakowywaniu i ponownemu pakowaniu – postawiłem sprawę jasno.

– Wybierz trzy sukienki, trzy bluzeczki, dwie pary spodenek, jedną parę spodni dżinsowych, jedną parę dresów i po pięć par bielizny oraz buty sportowe, sandałki i klapki. Do tego ręcznik, żel pod prysznic, szampon i szczotkę z płynem – poradziła mama.

– I ty Brutusie przeciwko mnie? – zapytała ją Roksana.

– Mama dobrze radzi, byle sama się tego trzymała a wszyscy będą szczęśliwi – obwieścił ojciec.

– Oto to kochanie się nie martw – zapewniała i mówiła dalej – Prędzej się martwię czy dziadkowie znowu zajmą się Orzeszkiem, który rok temu dał im się we znaki.

– W tym już moja głowa – odrzekł pewny siebie tata.

 

   Po higienicznych zabiegach udałem się do łóżka, ale tym razem trudniej było poddać się sennemu trybowi. A gdy już mi się to udało, śniło mi się nic innego jak włoskie uliczki. Jakże ja byłem zafascynowany tym, co miało wkrótce nadejść. Na moje nieszczęście los chciał inaczej.

 

   Obudziwszy się w nocy, zorientowałem się, że wołają mnie rodzice. Wstałem z łóżka i… byłem mokry aż po kolana. Co się stało? Nasze miasteczko nawiedziła woda. Powódź pokrzyżowała nam plany. Musieliśmy przeznaczyć nasze zasoby finansowe na remont domu, przez co byłem skazany na lato z dziadkami w Suwałkach. Nie były to wakacje całkiem pozbawione ciekawych zdarzeń, spotkałem nawet mojego kolegę z Gdańska, ale nie ukrywam, że nadal czekam na moje upragnione, w których przewodnim tematem będzie historia i kultura Włochów. Może tak będzie już za rok?

 

Translate »